ReklamaA1

Zapomniane niemieckie ludobójstwo...

Informacje lokalneHistoriaInformacje z powiatu gnieźnieńskiego25 października 2024, 7:00   red. Karol Soberski3598 odsłon0 Komentarzy
Zapomniane niemieckie ludobójstwo...
Mobilna komora gazowa -  fot. ze zbiorów Karola Soberskiego

85 lata temu, w październiku 1939 r. rozpoczęło się – trwające do jesieni 1944 roku – największe w dziejach Gniezna ludobójstwo! Ze szpitala psychiatrycznego „Dziekanka” zaczęły wyjeżdżać samochody z pacjentami w ramach niemieckiej akcji „T4”. Efektem było wymordowanie przynajmniej 4 tysięcy (dane oficjalne) a może nawet trzykrotnie więcej pacjentów… Eksterminacja psychicznie i nieuleczalnie chorych określona kryptonimem „T4” stanowiła preludium zbrodni nie mającej precedensu w historii ludzkości, o której dziś mówimy Holocaust. I ta Zagłada miała swój początek również w niemieckim Gnesen, gdzie naziści prowadzili doświadczenia z użyciem gazowych technik zabijania… Dzisiaj to ludobójstwo jest praktycznie zapomniane…

„Aktion T4”

Celem programu „T4” była eliminacja ludzi określanych jako „niezdolnych do współżycia społecznego wiodących żywot niegodny życia”. Zdaniem niemieckiego prawnika Karla Bindinga i psychiatry Alfreda Hochego osoby przewlekle chore psychicznie to tylko „puste ludzkie skorupy”. Wydana w 1920 r. praca pt. „Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens” („Wydanie zniszczeniu istot nie wartych życia”) w znacznym stopniu przyczyniła się do swoistego preludium wydarzeń z okresu II wojny światowej.

Wiosną 1939 r. Niemcy przeszli do kolejnego etapu eksterminacji. Adolf Hitler zarządził bowiem tajną akcję eliminacji fizycznie i umysłowo upośledzonych. Za jej zorganizowanie uczynił odpowiedzialnymi swojego osobistego lekarza Karla Brandta oraz SS-Obergruppenführer, szefa swojej Kancelarii – Philippa Bouhlera, który z kolei zlecił zaplanowanie akcji swojemu zastępcy – Viktorowi Brackowi. Hitler od początku uzależniał eksterminację upośledzonych od rozpoczęcia wojny. Pretekstem miało być to, że zajmowali łóżka, które mogły być potrzebne dla rannych żołnierzy. Ponadto – zdaniem twórców akcji „T4” – niepełnosprawni narażali kraj na niepotrzebne wydatki. W dokumencie sankcjonującym zagładę chorych, który Hitler podpisał (20 lub 21 września 1939 r. w Sopocie, później antydatowany na 1 września) czytamy:

„Kierownik Kancelarii Rzeszy Philipp Bouhler i dr med. Karl Brandy otrzymują jako odpowiedzialni polecenie takiego rozszerzenia uprawnień imiennie wyznaczonych lekarzy, aby nieuleczalnie – po ludzku sądząc – chorym, przy krytycznej ocenie stanu ich choroby, można był zapewnić łaskawą śmierć”.

Dokument ten został przez większość odebrany jako zgodny z prawem. To nie był bowiem rozkaz zabijania, tylko upoważnienie do wybrania tych, którzy umrą.

W sierpniu 1939 r. powstała już natomiast struktura administracyjna tej akcji, której biuro zostało zlokalizowane w Berlinie, w pożydowskiej willi przy Tiergartenstrasse 4, stąd akcji tej nadano kod „T4”.

Zagłada w Tiegenhof

1 września 1939 r. Hitler napadł na Polskę i rozpoczęła się wojna. Tym samym można było rozpocząć akcję „T4”. Zaczynała się eliminacja niepełnosprawnych, wyrywanie „ludzkich chwastów” – jak wówczas ich określano. Najpierw mordowane były dzieci, poprzez wstrzykiwanie im śmiertelnej dawki fenobarbitalu lub pozwalając im umrzeć z głodu. Wkrótce akcja została rozszerzona na dorosłych. W ten sposób po raz pierwszy w historii ludzkości lekarze zaczęli spiskować aby zabijać swoich pacjentów z pogwałceniem przysięgi Hipokratesa.

Wybuch II wojny światowej nie spowodował początkowo chaosu w szpitalu „Dziekanka”, przemianowanym przez Niemców na Tiegenhof. Do początków listopada 1939 r. nic nie zwiastowało późniejszej zagłady pacjentów. Wówczas w szpitalu pojawił się nadpielęgniarz Otto Reich (nieznana data urodzenia – zm. 1943 r.), który przybył z Kościana. Od momentu jego pojawienia rozpoczęło się spisywanie chorych, ich majątku i segregacja pacjentów na poszczególnych oddziałach według ich narodowości. Wkrótce na terenie „Dziekanki” zostaje zakwaterowany oddział SS-Sonderkomando Lange, którym dowodzi komisarz kryminalny SS Untersturmfuhrer Herbert Lange. On i jego ludzie zostali wyznaczeni przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie do zabijania pacjentów szpitali psychiatrycznych.

30-letni wówczas H. Lange (1909 – 1945), jako dowódca SS-Sonderkomando Lange zapisał jedną z najkrwawszych kart historii Polski, szczególnie Wielkopolski, w czasie II wojny światowej. To właśnie jego komando jako pierwsze wprowadziło w życie obłędną ideę mordowania na skalę przemysłową pacjentów szpitali psychiatrycznych, a później też Żydów w ramach tzw. „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, w pierwszym obozie zagłady w Chełmnie nad Nerem.

Nie tylko Żydzi

– Gdy wybuchła wojna i Niemcy weszli do szpitala, to z początku nie mordowali pacjentów. Zaczęło się to w październiku lub listopadzie 1939 r. Było dość dużo tych chorych a nie było pielęgniarzy, bo ci poszli na wojnę, więc my we dwie, czyli ja i Irena Nowak, zostałyśmy skierowane do Pawilonu nr 1, dzisiaj jest to Oddział XI – wspomina nieżyjąca już Zofia Niewiadomska, która od 1936 do 1940 r. pracowała jako pielęgniarka w „Dziekance”. – Tam stojąc z koleżanką na korytarzu widziałyśmy, jak SS-mani dają pacjentom zastrzyki. Kobietom dawano zastrzyk pod pierś, a mężczyznom w ramię – dodaje.

Wówczas w szpitalu „Dziekanka” przebywała duża grupa Żydów i Żydówek, które trafiły do „Dziekanki” wprost ze szpitala „Kochanówka” w Łodzi. Oprócz Żydów, jak wspomina pani Zofia, w „Dziekance” przebywała też grupa około 30 osób, określanych przez personel jako „Kulparki”. Byli to pacjenci Szpitala Psychiatrycznego Kulparków pod Lwowem. Obie te grupy trafiły do „Dziekanki” na przełomie października i listopada 1939 r. i podobnie jak inni pacjenci do połowy stycznia 1940 r. zostali „ewakuowani” ze szpitala. W ostatnich transportach z „Dziekanki” zostały wywiezione – i zamordowane – także pozostałe w szpitalu polskie pielęgniarki.

Zofia Niewiadomska pracowała w szpitalu do 21 stycznia 1940 r. – Wówczas zasłabłam i straciłam przytomność. Zachorowałam na zapalenie opon mózgowych i moja rodzina zabrała mnie z „Dziekanki” – wyjaśnia i dodaje, że nigdy już nie powróciła do pracy w tym szpitalu.

Mobilna komora gazowa

Jak wyglądała ta „ewakuacja” pacjentów? Ze wspomnień pielęgniarki Zofii Niewiadomskiej i rodzin pracowników szpitala wynika, że pacjenci otrzymywali własne ubrania lub odzież dostarczoną przez Niemców. Następnie każdy pacjent otrzymywał zastrzyk prawdopodobnie ze skopolaminy, luminalu lub chloralhydratu, ale wspomina się też o mieszankach morfiny i skopolaminy. Zastrzyki miały silne działanie zwiotczające lub uspokajające. Nie można wykluczyć, że te mieszanki miały jeszcze inny skład chemiczny.

Oszołomionych pacjentów wprowadzano do specjalnie do tego przygotowanych samochodów. Do każdego auta ładowano około 60 do 70 chorych. Co się działo później? Samochód działał jak mobilna komora gazowa tzw. gaswagen. Auto było tak specjalnie przystosowane, że pozwalało zabijać ludzi za pomocą tlenku węgla (być może używano też innych gazów). Wyglądało to tak: paka samochodu była uszczelniona, a do jej wnętrza prowadził przewód, którym dostawał się tlenek węgla lub inny gaz. W chwili, gdy kierowca ruszał, włączany był gaz, który po drodze zabijał wszystkich chorych. Po dotarciu na miejsce pogrzebania, tych pacjentów którzy jeszcze żyli – były takie pojedyncze przypadki – SS-mani dobijali. Następnie obecni na miejscu więźniowie grzebali wszystkich w masowych mogiłach, posypywano wapnem, a cały teren maskowano trawą lub też poprzez posadzenie drzew.

Pierwsze transporty odbywały się samochodami wojskowymi, później samochody opatrzone były napisem „Kaiser’s Kaffe Geschaft” („Cesarska kawa”). Należy wspomnieć, że wiedeńska firma „Kaiser’s Kaffe Geschaft” nie miała nic wspólnego z zabijaniem pacjentów.

Jak przyznaje pani Zofia, każdy z tych samochodów wyjeżdżał ze szpitala z pacjentami trzy razy dziennie. Po jakimś czasie rodziny tych pacjentów otrzymywały oficjalne pismo, że chory został przeniesiony do innego zakładu, albo też, że zmarł w drodze do nowego ośrodka. Podawano przy tym rozpoznanie choroby, która była przyczyną zgonu.

„Ewakuacje” pacjentów z Dziekanki trwały aż do 1944 r. Przykładowo, we wrześniu 1944 r. do szpitala w Gnieźnie jako zakładu zbiorczego uśmiercania, przywożono chorych umysłowo robotników z terenu Prus Wschodnich, Prus Zachodnich – Gdańska i Kraju Warty.

Szpital został wyzwolony 20 stycznia 1945 r.. Znajdowało się w nim 1035 pacjentów (420 mężczyzn i 615 kobiet), w tym 612 narodowości niemieckiej, które w 1950 roku przetransportowano pociągiem sanitarnym do Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

Zacieranie śladów

Akcja „T4” oficjalnie została przerwana – z osobistego polecenia Adolfa Hitlera – 24 sierpnia 1941 r., ale tak naprawdę te działania trwały do końca wojny. Wielu historyków i badaczy uważa, że akcja „T4” była tak naprawdę próbą generalną do Holocaustu…

Kilka miesięcy później, jesienią 1941 r. podjęto bowiem decyzję o tzw. „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, co było jednoznaczne z wprowadzeniem w życie planu zagłady wszystkich Żydów w Europie. Szczegóły akcji dopracowano formalnie 20 stycznia 1942 r. podczas konferencji w Wannsee. Przeprowadzenie operacji powierzono SS, a koordynować ją miał Obersturmbannführer Adolf Eichmann, kierujący referatem IV D4 w RSHA (Reichssicherheitshauptamt) – Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy.

W 1942 r. w działaniach Niemców w kwestii mordowania chorych psychicznie i upośledzonych zmieniła się jedna sprawa: zaczęli oni rejestrować miejsca pochówku ofiar na terenach okupowanych, by następnie zacierać ślady dokonywanych przez siebie zbrodni. W tym celu w kwietniu 1942 r. rozpoczęła się tzw. akcja „1005”. Z czego to wynikało? Z jednej strony powodem była klęska na froncie wschodnim (nie zdobycie Moskwy i kontrofensywa Armii Czerwonej) i Niemcom w oczy zaczęło zaglądać widmo przegranej wojny. Z drugiej zaś strony z Kraju Warty zaczęły napływać sygnały o „wylewaniu się” zwłok ze zbyt płytko wykopanych grobów. Dodatkowo ciała zaczęły się rozkładać powodując straszliwy smród i przyciągając tysiące much. Ponadto wiele masowych grobów zaczęło się zapadać.

Dowódcą Sonderkommanda „1005” został w czerwcu 1942 r. SS-Standartenfuhrer Paul Blobel. Z kolei w okolicach Gniezna zacieraniem śladów niemieckich zbrodni zajęło się prawdopodobnie specjalne komando Logath, utworzone w Inowrocławiu, na czele którego stał Hans Lengsth. Działania tego komanda na Ziemi Gnieźnieńskiej przypadają na lata 1943 i 1944.

W ramach wspomnianej akcji „1005” powstały oddziały składające się głównie z więźniów żydowskich i polskich, których zadaniem było – za pomocą haków – wyciąganie ciał z dołów, układanie na żelaznych blachach i palenie. Zdarzało się, że po spaleniu niektórych zwłok pozostawały jeszcze drobne szczątki, które były dodatkowo przez więźniów rozdrabniane poprzez deptanie. Następnie prochy były wykorzystywane jako nawóz lub wrzucone do najbliższych rzek lub jezior, albo też rozrzucane po lesie. W ten sposób nie miał się zachować żaden ślad po zbrodniczej działalności Niemców. Na koniec cały teren był ponownie maskowany trawą lub obsadzany drzewkami. Więźniowie pracujący przy wykopywaniu zwłok byli zaś rozstrzeliwani. Wszystkie te działania były prowadzone w myśl rozkazu Heinricha Himmlera z maja 1943 r., który kazał

„pozbyć się prochów w taki sposób, aby w przyszłości nigdy nie dostarczyły informacji co do liczby zgładzonych”.

Działania Niemców, zarówno te dezinformujące o losach pacjentów szpitali psychiatrycznych, jak i te późniejsze mające na celu zacieranie śladów, można streścić krótko: „prochy rozsypiemy, świadków uciszymy i podrzucimy kilka fałszywych tropów”.

I ten plan w praktyce się powiódł. Szukając bowiem współcześnie miejsc gdzie mogą być pogrzebani pacjenci takich szpitali jak „Dziekanka”, zamordowani w czasie II wojny światowej, albo trafia się na groby gdzie nie ma już ludzkich szczątków, albo okazuje się, że dane miejsce jest fałszywym tropem lub też tych miejsc nie można odszukać, ponieważ brakuje świadków.

Jedyne miejsce w powiecie gnieźnieńskim

W tym roku mija 20 lat, gdy odkryłem „doły śmierci” w lasach nowaszyckich koło Mielna w gminie Mieleszyn, w których w 2009 r. przeprowadzono badania archeologiczne a w 2010 r. postawiono pomnik upamiętniający pogrzebanych w 1942 r. pięciuset pacjentów szpitala „Dziekanka”.

„Doły śmierci” niedaleko Mielna to jest pierwsze i jak na razie jedyne udokumentowane miejsce w powiecie gnieźnieńskim, gdzie Niemcy grzebali zamordowanych pacjentów szpitala psychiatrycznego w Gnieźnie. Gdzie mogą być inne miejsca grzebania pacjentów „Dziekanki”?

O tym wkrótce w kolejnym artykule, ponieważ moje dziennikarskie śledztw, które nieprzerwanie trwa od 2004 roku, przynosi coraz ciekawsze wyniki.

Holocaust w Gnesen

Poszukiwania „dołów śmierci” są ważne dlatego, że dzisiaj w świadomości badaczy i w literaturze przedmiotu, Gniezno praktycznie nie istnieje jako ośrodek niemieckiej eutanazji. A przecież zginęło tutaj kilka tysięcy osób! Należy tę świadomość przywracać, bo historii nie wolno zakłamywać.

Warto też pamiętać, że eksterminacja psychicznie i nieuleczalnie chorych określona kryptonimem „T4” stanowiła preludium zbrodni nie mającej precedensu w historii ludzkości, o której dziś mówimy Zagłada (Holocaust). I że ta Zagłada miała swój początek również w niemieckim Gnesen, gdzie naziści prowadzili doświadczenia z użyciem gazowych technik zabijania…

Musimy pamiętać, że Niemcy w Gnieźnie mordowali nie tylko Polaków, ale też Żydów, Ukraińców, Rosjan, Litwinów, Anglików, Włochów, Łotyszów, Niemców i zapewne obywateli innych narodów… Zginęli tylko dlatego, że w kogoś chorej głowie narodził się plan zabijania pacjentów szpitali psychiatrycznych.

Obecnie nie znamy pełnej liczby chorych (w tym dzieci), którzy w latach II wojny światowej zginęli w szpitalu „Dziekanka” i mam tutaj na myśli zarówno tych uśmierconych w mobilnych komorach gazowych, jak i tych zabitych zastrzykami i tych, którzy umarli z nieodżywienia i zaniedbania. I pewnie już nigdy tej liczby nie poznamy… Nie znamy również liczby żołnierzy niemieckich którzy przebywali na Oddziale XIII, zamordowanych później przez SS-manów.

Z wyliczeń wieloletniego dyrektora „Dziekanki” Mariana Jaske (zawartych w wydanej w 1993 r. książce „Dzieje Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych im. Aleksandra Piotrowskiego „Dziekanka” w Gnieźnie”), wynika, że w trakcie II wojny światowej w „Dziekance” zamordowano 3657 pacjentów. Na dzisiaj wszystko wskazuje jednak na to, że liczba zamordowanych pacjentów może być wyższa nawet dwukrotnie lub trzykrotnie. Chociaż nie można wykluczyć, że ofiar było znacznie więcej…

„Zapomniana zbrodnia”

Więcej o tym ludobójstwie można przeczytać w mojej książce pt. „Zapomniana zbrodnia”. Jest to pierwsza na rynku wydawniczym książka opisująca największą w okresie II wojny światowej zbrodnię popełnioną przez Niemców w Gnieźnie. Zbrodnię, która dzisiaj jest praktycznie zapomniana… W książce opisuję prowadzone przeze mnie poszukiwania miejsc pogrzebania pacjentów.

W tym roku planuję wydać kolejną książkę w tym temacie w której zawarte zostaną najnowsze moje ustalenia związane z ludobójstwem na gnieźnieńskiej „Dziekance”.


Wszystkich Czytelników posiadających informacje, dokumenty czy fotografie związane z zabijaniem pacjentów „Dziekanki” w czasie II wojny światowej lub mają wiedzę o potencjalnych miejscach ich pogrzebania, proszę o kontakt: tel. 515-980-505; e-mail: naczelny@pojezierze24.pl


Fot. K. Soberski i ze zbiorów autora



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 6

  • 1
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 1
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 0
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 0
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 2
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 0
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 2
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Przeczytaj także

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB2ReklamaB3ReklamaB4
Reklama
Najlepsze maszyny online z blikiem