ReklamaA1-2ReklamaA1-3

W granatowym mundurze marynarskim na morzach i oceanach świata. Życie na obczyźnie – cz. 4

Ekspresowo S5Historia13 listopada 2020, 8:00   red. Mariusz Borowiak2154 odsłon
W granatowym mundurze marynarskim na morzach i oceanach świata. Życie na obczyźnie – cz. 4
Pernambuco, Brazylia 1948 r., Józef Wojtkowiak (pierwszy z lewej) -  fot. zbiory Wandy Troman

Pierwsze nadzieje polskich marynarzy w Wielkiej Brytanii na powrót do kraju zrodziły się jesienią 1945 r. W tym czasie władze Polski Ludowej zajęły się repatriacją granatowej braci z Wielkiej Brytanii, którą kontynuowano też w roku następnym. Porucznik marynarki Józef Wojtkowiak z Nekli, który podczas drugiej wojny na morzu został dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych i służył z wielkim poświęceniem i odwagą na legendarnych niszczycielach OORP Garland i Piorun, stanął przed trudnym wyborem – wracać do Polski, czy zostać w Anglii?

Gdy z końcem grudnia 1945 r. realne stało się rozwiązanie Polskiej Marynarki Wojennej na Zachodzie, o czym zaczynały donosić brytyjskie gazety, z goryczą przyjęto postawę niedawnego sojusznika. Brytyjczycy gwarantowali urządzenie się na emigracji, ale nie robili przeszkód, by marynarze wracali do swego kraju w charakterze repatriantów.

Jeszcze w pierwszych dniach lipca 1945 r. rządy Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii uznały utworzony w Warszawie Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Deklaracje tych państw sprawiły, że zaistniała możliwość utworzenia i powrotu polskich okrętów z Zachodu. Dodatkowo rysowała się szansa na przejęcie niektórych jednostek po byłej niemieckiej flocie wojennej (Kriegsmarine). W tym czasie wszystkie wysokie stanowiska w Sztabie Głównym Marynarki Wojennej w Polsce obsadzone były oficerami sowieckiej misji morskiej. Dopiero pod koniec 1945 r., co miało prawdopodobnie stanowić zachętę, zwolniono z kierowniczych stanowisk oficerów radzieckich, a wakaty miano zastąpić oficerami polskimi, którzy w większości zostali w Anglii i Szwecji (w latach 1939-1945 m.in. internowano załogi okrętów podwodnych OORP Sęp, Ryś i Żbik).

Nastał czas trudnych decyzji

Na przełomie listopada i grudnia 1945 r. oficerowie PMW (zwolennicy powrotu) na obczyźnie, w obliczu podjętych już kroków zmierzających do likwidacji Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz pod wpływem zapowiadanych w kraju wolnych wyborów do sejmu przygotowywanych z udziałem Stanisława Mikołajczyka, przygotowywali się do powrotu. Nie brakowało jednak oficerów przedwojennej kadry przebywający w Wielkiej Brytanii, którzy nie mieli zamiaru wracać do Polski; z pod jednej okupacji mieli trafić pod drugą.

Wszyscy oni brali pod uwagę możliwość wybuchu kolejnej wojny, ale pierwsi, którzy zadeklarowali chęć powrotu, tę ewentualność woleli przeżyć już w ojczyźnie. Te poglądy prezentowali ci, którzy pozostawili w kraju żony, dzieci, samotne matki czy niedołężnych ojców. Naturalnie, wśród nich byli też bezinteresowni patrioci. Ci, którzy postanowili pozostać w Wielkiej Brytanii, nie rozumieli kolegów wracających do rodzin i bliskich. Nie przyjmowali argumentów, że są potrzebni przy odbudowie zniszczonego państwa. Podobne tłumaczenia uważali za koniunkturalne. Największe rozterki przeżywały te osoby, które miały tzw. huśtawkę nastrojów. Ich postawa i stanowisko wobec tego, co robić dalej, uzależnione były od bieżących wydarzeń, propagandy i nacisków otoczenia. Wśród nich najwięcej zdarzało się wypadków schorzeń nerwowych.

Grupa przeciwników powrotu do Polski była nieprzejednana. Należeli do niej w pierwszym rzędzie ci, którzy rzeczywiście mieli powody, aby obawiać się powrotu. Wśród nich znaleźli się przeciwnicy uległej postawy polskich polityków w stosunku do rządu sowieckiego. Ostatnią wspólnotę tworzyli marynarze, którzy zawarli małżeństwa z Angielkami lub mieli widoki na takie związki, mimo że posiadali żony w kraju!

Nie jest dziś tajemnicą, że przeciwnicy powrotu do kraju uważali tych, którzy nie zdecydowali się żyć na obczyźnie, za wrogów państwa i zdrajców narodu, unikali z nimi kontaktów służbowych i towarzyskich. Osoby niezdecydowane traktowano jako niepewne politycznie. Ogólnie panowała atmosfera braku zaufania. Zdecydowani na powrót usuwali się w cień. W pewnym momencie doszło do sytuacji, że nikt nie mówił głośno o swojej decyzji. W kasynach oficerskich rozmawiano o wypadkach bieżących, unikając własnych komentarzy. Nikt nie dzielił się swoimi planami na przyszłość. Wiadomości o pewnych możliwościach zarobkowych w Anglii czy w krajach zamorskich starannie ukrywano, aby nie zgłosiło się wielu chętnych. Każdy zabiegał o swoje sprawy w tajemnicy przed kolegami, chyba że wiązał się z kimś w zamierzeniach. Z wielkim rozgoryczeniem i gniewem przyjęto postawę rządu brytyjskiego, który powracających do Polski traktował jak repatriantów. Teraz ci, którzy wcześniej wyrazili gotowość wyjazdu, wespół z innymi przyłączyli się do ogólnego protestu.

Decyzja, która zaważyła na dalszym życiu Wojtkowiaka

26 maja 1946 r. rząd Jego Królewskiej Mości podjął decyzję o stopniowej demobilizacji Polskich Sił Zbrojnych na terenie Wielkiej Brytanii. Postanowiono, że członkowie przejdą do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia (PKPR), organizacji przejściowej, mającej istnieć minimum dwa lata. Jej celem miało być przygotowanie polskich żołnierzy, lotników i marynarzy do zawodów cywilnych. Miała to być organizacja ochotnicza i tylko dla tych, którzy nie zdecydują się wracać do Polski w jej obecnym położeniu. Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia miał charakter militarny, ale nie był podporządkowany naczelnym władzom armii brytyjskiej. Wkrótce po tym zaczęła się demobilizacja. Oficjalnym końcem istnienia Polskiej Marynarki Wojennej na Zachodzie był dzień 31 marca 1947 r.

Wśród kolegów-agitatorów nie brakowało tych, którzy grozili Wojtkowiakowi szubienicą, jeżeli zawinie do kraju, ponieważ bardzo negatywnie wyrażał się o nowym reżimie. 10 lipca 1946 r. Józef otrzymał dyplom II oficera mechanika we flocie handlowej. W czerwcu i lipcu tego samego roku zaczął starać się o obywatelstwo angielskie. Przyjaciele i znajomi ze stoczni w Cowes i z Royal Navy dostarczyli doskonałe referencje.

Ameryka Południowa pachnąca (nie tylko) morzem

13 listopada 1946 r. Wojtkowiak oddał swój pistolet typu Mauser kal. 7,65 mm wraz z 9 nabojami do zbrojowni Centrum Wyszkolenia Specjalistów Floty w Devonport. Wkrótce rozpoczął się nowy okres w życiu Wielkopolanina – służba na statkach handlowych.

W połowie sierpnia 1947 r. Wojtkowiak opuścił mieszkanie przy 2 Salibury Ter, Stoke w Plymouth i 22 dnia tego miesiąca wyjechał do Londynu. Okazało się, że dostał dobrą nowinę – czekała na niego posada jako Chief Engineer (główny mechanik) na statku s/s Villar, który należał do firmy Lamport & Holt w Liverpoolu. 23 sierpnia otrzymał zwolnienie z Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia w Devonport oraz zawiadomił Food Office i Policję, że opuszcza Wyspę i wyrusza w świat.

W Londynie zatrzymał się na krótko u swojej krewnej Kazimiery Kawko i 25 sierpnia wyjechał do Liverpoolu. W Lloyds Banku pobrał 25 funtów szterlingów, a więc kwotę, którą mógł wziąć na wyjazd. Następnie 28 sierpnia razem z innymi zamustrował się na statek Marsdale i nazajutrz rano wypłynęli do Nowej Szkocji w Kanadzie. Tam już czekała na niego praca na statku Villar.

Na Villarze, którego kapitanem był Anglik W. Kimmings – wspomina córka Józefa, Wanda Troman – od razu szczegółowo zapoznał się z przedziałami statku, kotłownią, kotłami, maszynownią, maszynami, mechanizmami pomocniczymi, chłodnią, zbiornikami ropowymi i innymi urządzeniami. Postanowił utrzymać wszystko w czystości i porządku, tak jak to było w Polskiej Marynarce Wojennej.

Statek chodził między Kanadą a Ameryką Południową. Ponieważ były to rejsy w tropiki, to całą załogę wyposażono w białe kombinezony, szorty, bluzy, letnie obuwie i hełmy. Oprócz tego musieli zabezpieczyć się przed chorobami tropikalnymi. Na Villarze Wojtkowiak spotkał wielu kolegów, którzy do niedawna, tak jak on, służyli we flocie wojennej. W Nowym Jorku, gdzie statek cumował – 19 września 1947 r. – została nekielczanowi wypłacona pierwsza cywilna gaża. Następnie 30 września przybyli do Belem w Brazylii, a dzień później rzucili cumy w Rio de Janeiro.

W październiku 1948 r. otrzymał w Buenos Aires w Wydziale Konsularnym przy Ambasadzie Rzeczypospolitej Polskiej (placówka ta nie uznawała reżymu w Warszawie), zaświadczenie o nadaniu mu dyplomu I oficera mechanika okrętowego nr W-1725. Dokument podpisał sekretarz Bronisław Mechlowicz. Również tam Józef otrzymał nowy paszport polski SER.III Nr 1725/26/48 wydany 29 maja 1948 r. z ważnością do 29 maja 1951 r. Jednak ważny był też jego Travel Document ECA 9486887 wydany w Anglii.

 Oddajmy głos Wandzie Troman:

      Buenos Aires [ojcu – M.B.] nie podobało się, ponieważ rządzili tam Peronowie. Nie wolno było rozmawiać po angielsku nawet w sklepach, których właścicielami byli Anglicy. Eva Peron koniecznie chciała przyjechać do Anglii i być przyjętą na dworze królewskim, a Anglicy jej nie chcieli i dlatego tak się zezłościła, że nawet zabroniła w sklepach rozmawiać po angielsku.

W czasie, gdy nie było pracy na statku lub przyjmowano ładunek do ładowni, Wojtkowiak wespół z kolegami wyprawiał się do dżungli rzeką La Plata do Urugwaju. Podziwiali dziewiczą naturę i dziki świat zwierząt. I dalej Troman wspomina:  

      Małpy biegały po drzewach nie zwracając uwagi na ludzi, którzy tam się pojawiali. Jeden z przybyszów dla żartów zastrzelił małpę karmiącą małe małpiątko. W jednej chwili cała dżungla, jak gdyby dla solidarności, zawyła i podniósł się dziki niesamowity krzyk zagłuszający wszystkie naturalne odgłosy. W ten sposób natura dała znać człowiekowi, że nie wolno zabijać drugiego stworzenia.

Na Morzu Karaibskim co niektórzy marynarze z Villara próbowali popisywać się swoją odwagą. Skakali do morza, gdzie pływały rekiny, chwaląc się, że uda się im przed nimi zawsze uciec. Od kiedy Wojtkowiak zaczął pływać na tym handlowcu przypadki te przestały mieć miejsce. Po prostu nie pozwolił na takie popisy. Tym samym uniknięto niefortunnego wypadku.

Na początku czerwca 1949 r. wygasł mu kontrakt. Będąc w Nowym Jorku wsiadł na statek s/s Parthia i przybył do Anglii. Firma Lamport & Holt w superlatywach oceniła służbę tego marynarza z Nekli na Villarze.

Dla wypełnienia czasu, od 7 września do 20 grudnia 1949 r., Józef Wojtkowiak został wolnym słuchaczem na wydziale inżynierii morskiej na Uniwersytecie w Southampton. Pod koniec roku wprowadził się do swojego domu w Plymouth. 1 lutego 1950 r. przyjął obywatelstwo angielskie. Z powodu trudności wymówienia polskiego nazwiska Józef przyjął nazwisko Alderman.

Wkrótce podjął pracę w Plymouth-Sutton w firmie Royal Electrical and Mechanical Engineers. Został skierowany do prób maszynowych na ścigaczach Royal Navy na morzu. Tym sposobem wrócił do swojego żywiołu. W nowym miejscu pracy – 17 grudnia 1951 r. – otrzymał pilny telegram z Lamport & Holt z propozycją objęcia natychmiast posady oficera mechanika na rejs do Japonii. Po krótkim namyśle odmówił, ponieważ miał już inną pracę na lądzie. W firmie w Plymouth przepracował kolejnych sześć lat. W wyniku redukcji załogi, a następnie likwidacji firmy, zmuszony był odejść.

Od 17 lutego 1956 r. został członkiem Graduate Institute of Plant Engineers. Z kolei od 4 marca 1957 r. zatrudnił się w stoczni Devonport w Plymouth, gdzie zjednał sobie nowych przyjaciół. Po trzech latach pracy – we wrześniu 1960 r. – w wyniku pogarszającego się zdrowia, podjął decyzję o odejściu ze stoczni.

Od 1967 r. był członkiem Stowarzyszenia Marynarki Wojennej w Londynie. Należał do wiernych czytelników organu prasowego Stowarzyszenia „Nasze Sygnały”. Czytał namiętnie książki o tematyce morskiej, które przychodziły z Polski od krewnych i przyjaciół. Mimo że żył na obczyźnie, interesował się losami ukochanej Marynarki Wojennej. Po zawale serca prowadził małe przedsiębiorstwo z rodziną.

Z powodu choroby przykuty był do łóżka, przy którym stała butla tlenowa. Bardzo był szczęśliwy, kiedy jeszcze za życia doczekał się wyboru polskiego papieża. Umarł w nocy 16 lutego 1979 r. w swoim domu, ale w obcym kraju. Miał 81 lat. Został pochowany na cmentarzu Western Mill w Plymouth.

Na koniec naszej opowieści o niezwykle ciekawym i barwnym życiu Józefa Wojtkowiaka z Nekli, oddajmy głos wielokrotnie tu cytowanej Wandzie Troman:

      W służbie na morzu [ojciec – M.B.] odwiedził takie kraje: Algier, Argentyna, Barbados, Belgia, Brazylia, Curacao, Dania, Egipt, Estonia, Finlandia, Francja, Gibraltar, Grecja, Irlandia, Islandia, Hiszpania, Kanada (Nowa Fundlandia), Litwa, Łotwa, Malta, Maroko, Niemcy, Palestyna, Porto Rico, Rosja, Szwecja, Trinidad, Tunezja, Urugwaj, USA i Włochy.
      Mówił i pracował używając języka polskiego, francuskiego, niemieckiego, hiszpańskiego i angielskiego.

Sekretarz Stowarzyszenia Marynarki Wojennej w Londynie kmdr Brunon Jabłoński napisał 20 lutego 1979 r. do wdowy Ireny Wojtkowiak: „Z żalem dowiedzieliśmy się o zgonie Pani Męża, który był jednym z naszych najstarszych Kolegów. Proszę przyjąć ode mnie w imieniu SMW nasze najszczersze kondolencje. Nie Panią Bóg pocieszy”.

I jeszcze jedna ciekawostka, jaką udało mi się uzyskać – otóż wszystkie dokumenty i cenne przedmioty Józef Wojtkowiak trzymał w dwóch wielkich metalowych kufrach, z którymi podróżował po świecie od 1939 r. Owe kufry, które mają 81 lat, są w posiadaniu córki, Wandy, w Anglii.


Fot. zbiory Mariusza Borowiaka, Mariana Wojtkowiaka, Jerzego Osypiuka i Wandy Troman.



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 115

  • 115
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 0
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 0
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 0
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 0
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 0
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 0
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Przeczytaj także

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB2ReklamaB3ReklamaB4
ReklamaA3