ReklamaA1-2ReklamaA1-3

W granatowym mundurze marynarskim na morzach i oceanach świata. Służba na okrętach Royal Navy i PMW 1940-1947 – cz. 3

Ekspresowo S5Historia9 listopada 2020, 10:30   red. Mariusz Borowiak2843 odsłon0 Komentarzy
W granatowym mundurze marynarskim na morzach i oceanach świata. Służba na okrętach Royal Navy i PMW 1940-1947 – cz. 3
ORP "Piorun". Gen. Władysław Sikorski dekoruje odznaczeniami członków załogi. Po lewej przed frontem marynarzy Józef Wojtkowiak - fot. zbiory Mariusza Borowiaka

Gdy 1 września 1939 r. wojska niemieckie napaścią na Polskę rozpoczęły drugą wojnę światową chorąży marynarki Józef Wojtkowiak z Nekli przebywał w Wielkiej Brytanii. Od miesiąca nadzorował budowę ścigaczy w stoczni w Cowes. Obie jednostki budowano z myślą o zasileniu floty pod biało-czerwoną banderą. Wkrótce okazało się, że żadna z tych jednostek nigdy nie pojawiła się na Bałtyku.

W końcu lat 30. XX w. sprawa rozbudowy polskiej floty wojennej, pomimo skromnych możliwości finansowych państwa i niewielkich kredytów budżetowych otrzymanych na powiększenie tonażu sił morskich na Bałtyku, nabrała jeszcze większego tempa. 24 stycznia 1939 r. doszło do podpisania umowy pomiędzy Kierownictwem Marynarki Wojennej (KMW) w Warszawie a brytyjską stocznią John Samuel White & Co. Ltd. w Cowes w Anglii na budowę dwóch szybkich i średniej wielkości ścigaczy torpedowo-artyleryjskich, które odpowiadały warunkom polskiego wybrzeża, ale i mogły być użyte w działaniach na odleglejszych obszarach wodnych. Czas na wybudowanie ścigaczy i zakończenie prób odbiorczych ustalono dla obu okrętów na 15 miesięcy od daty podpisania umowy. Pod koniec pierwszej połowy sierpnia z Gdyni do Anglii wydelegowano chor. mar. Józefa Wojtkowiaka, który na statku Warszawa wyjechał z oficjalną misją jako delegat do Cowes, gdzie miał nadzorować budowę ścigaczy, na których prace postępowały bardzo powoli.

A więc wojna

16 sierpnia 1939 r. Wojtkowiak stawił się do pracy w stoczni J.S. White. Do obowiązków Wielkopolanina należało nadzorowanie montażu silników do ścigaczy czy też tłumaczenia dokumentów – techniczne i kancelaryjne. Oficjalny plan przewidywał jeszcze nadzorowanie bu­dowy silników oraz przygotowanie wału i głowic dla dwóch niszczycieli budowanych w Polsce.

1 września 1939 r. z powodu wybuchu wojny zaprzestano robót stoczniowych przy ścigaczach w Anglii. Nie było szans na dokończenie budowy tych małych jednostek, z prostych powodów: skomplikowały się kwestie finansowe, a nawet w przypadku ukończenia okrętów nie było wiadomo, kto by je miał obsadzić. Z Polski nie dotarło uzbrojenie, podobnie jak pozostałe elementy wyposażenia, które strona polska miała dostarczyć zgodnie z zapisami umowy. Zostały tylko kadłuby, a w ich wnętrzu zamontowane silniki napędowe. 7 września Admiralicja brytyjska poinformowała polską placówkę dyplomatyczną w Londynie o przejęciu budowanych dwóch ścigaczy, co znaczyło tyle, że zostały najzwyczajniej zarekwirowane przez Royal Navy. Dopiero po zawarciu 18 listopada 1939 r. formalnej umowy utworzona została Polska Marynarka Wojenna w Wielkiej Brytanii. W związku z tym wyjaśniły się sprawy związane z finansowaniem wydatków na Marynarkę Wojenną. Pod koniec listopada lub na początku grudnia 1939 r. zapadła decyzja o kontynuowaniu budowy obu ścigaczy. Jednak nadzór nad przebiegiem dalszych robót przejęła Komisja Nadzorcza Royal Navy w Cowes. Chorąży Wojtkowiak został w Cowes do 15 marca 1940 r. przy nadzorowaniu budowy ścigaczy i szkoleniu nowych załóg. Już wkrótce został przeniesiony do służby na okrętach bojowych PMW w Wielkiej Brytanii.

O krok od śmierci

Zanim to nastąpiło, 16 marca 1940 r. Wojtkowiaka wespół z chor. mar. Józefem Grzonką zostali odkomenderowani na staż na angielski niszczyciel HMS Glowworm. Podczas szkolenia w celu odbycia praktyki w obsłudze maszyn, chorążowie PMW zapoznali się z walorami technicznymi tego niszczyciela. Był to pierwszy przypadek w czasie wojny, gdy nasi starsi podoficerowie marynarki wojennej skierowani byli na okręty Royal Navy. Niewiele brakowało, a ten pierwszy raz zakończyłby się tragicznie. Jerzy Pertek, na kartach książki Pod obcymi banderami tak pisze:

      Kiedy w Admiralicji brytyjskiej zapadła na początku 1940 roku decyzja przekazania Polakom [niszczyciela – M.B.] „Garland”, Anglicy zażądali, aby dwóch starszych polskich podoficerów odbyło jednomiesięczny staż na okręcie tego samego typu. Wskazanym okrętem był „Glowworm”, a wyznaczonymi przez Kierownictwo Marynarki Wojennej podoficerami – Józef Grzonka i Józef Wojtkowiak. Gdy czas ich stażu dobiegał już końca nastąpiły […] wydarzenia zapoczątkowujące hitlerowską inwazję w Norwegii [9 kwietnia 1940 r. – M.B.]. W jej przeddzień „Glowworm” natknął się na niemieckie okręty i bohatersko walcząc z przeważającymi siłami został zatopiony pociskami artylerii ciężkiego krążownika „Admiral Hipper”. Po otrzymaniu tej wiadomości Admiralicja brytyjska przysłała do Kierownictwa Marynarki Wojennej pismo kondolencyjne z wyrazami żalu z powodu śmierci obu polskich oficerów. Tymczasem tego samego dnia obaj rzekomo polegli chorążowie zameldowali się w gmachu Kierownictwa. Okazało się, że dowódca „Glowworma” kazał im się wyokrętować w ostatniej chwili przed wyjściem okrętu w morze, o czym sam już nie zdążył zameldować swemu dowództwu.

Okazuje się, że Irena Wojtkowiak, która mieszkała w Brodnicy otrzymała list od Niemców zawiadamiający ją o śmierci męża. Jednak temu nie wierzyła – jak wspomina córka Wanda Troman – i po jakimś czasie otrzymała pocztówkę z Portugalii z pozdrowieniami od Józefa. Pocztówka była wysłana przez Czerwony Krzyż. Niemcy musieli wiedzieć, kto służył na angielskim niszczycielu, skoro takie zawiadomienie przysłali. Tymczasem Józef Wojtkowiak cudem uniknął śmierci.

Służba na niszczycielu ORP Garland

W tych okolicznościach, 29 marca 1940 r. chorąży Wojtkowiak został wysłany na Maltę, gdzie stał niszczyciel ORP Garland. Nekielczanin otrzymał przydział do obsługi maszynowej na stanowisko pełniącego obowiązki II oficera mechanika.

Od pierwszych dni maja 1940 r., gdy okręt przeszedł pod biało-czerwoną banderę, Wojtkowiak bierze udział w akcjach tego niszczyciela na Morzu Śródziemnym. ORP Garland był niszczycielem zupełnie innego typu niż okręty, na których dotąd służyła większość bardziej doświadczonych polskich marynarzy, dlatego przeszkolenie i należyte zaznajomienie się ze sprzętem musiało potrwać nieco dłużej.

4 maja okręt po raz pierwszy wyszedł w morze z polską załogą. Pobyt na Malcie przedłużył się o dwa tygodnie ze względu na prowadzone prace remontowe. Dopiero 16 maja Garland opuścił w pośpiechu Maltę w eskorcie krążownika HMS Calypso i dwa dni póź­niej przypłynął do Aleksandrii, gdzie przystąpiono do intensywnego szkolenia morskiego i bojowego załogi. W rejsie na Garlandzie wzięli udział również maltańscy stoczniowcy, którzy dopiero w Aleksandrii dokończyli remont. Decyzja o kontynuowaniu szkolenia polskich marynarzy w Egipcie wynikała z obawy Brytyjczyków, że po włączeniu się Włoch do wojny przeciwko aliantom Malta stanie się obszarem zaciekłych ataków przeciwnika. Józef Wojtkowiak tak wspominał:

      16 maja „Garland” opuścił Maltę i udał się do Aleksandrii, aby ukończyć prace instalacyjne. W Aleksandrii było bardzo niebezpiecznie chodzić po ulicach, przebywało tam wiele osób różnych narodowości i nie wiadomo było kto tam jest po stronie niemieckiej, a kto nie. Trzeba było dobrze się mieć na baczności, ponieważ łatwo było dostać uderzenie nożem w plecy.

Z chwilą przystąpienia Włoch u boku Niemiec do wojny (10 czerwca 1940 r.), niszczyciel – wchodził w skład brytyjskiego zespołu 14. Flotylli Niszczycieli – między 12 a 19 czerwca wziął udział w pierwszej misji, pozostając w osłonie konwoju złożonego z dużych transportowców wyładowanych wojskiem i bronią, zmierzających z Cypru do Hajfy. Od 20 do 26 czerwca niszczyciel pełnił służbę konwojową na trasie Aleksandria - Hajfa - Cypr - Hajfa - Port Said - Aleksandria.

Chorąży Wojtkowiak wziął udział we wszystkich rejsach Garlanda na Morzu Śródziemnym. Warto pamiętać, że Polska formalnie aż do 12 czerwca 1941 r. nie była w stanie wojny z Włochami. Z tych względów Kierownictwo Marynarki Wojennej w Londynie podjęło starania w Admiralicji o wycofanie Garlanda z eskadry aleksandryjskiej i odesłanie do Wielkiej Brytanii. Na razie nie było to możliwe do przeprowadzenia.

26 czerwca ORP Garland wyznaczono do udziału w wypadzie pod Dardanele, gdzie miał wejść w skład osłony konwoju. Zespół uzupełniał krążownik Caledon i niszczyciel Vampire. Następnego dnia okręty, które wyruszyły z Aleksandrii, dołączyły do konwoju idącego z Dardaneli w eskorcie innego krążownika Capetown oraz niszczycieli HMSS Nubian i Mohawk. Można z dużą dozą pewności stwierdzić, że Anglicy, wyznaczając Garlanda do tej akcji, nie wierzyli w pełną gotowość bojową polskiej załogi. Przedstawiciele Admiralicji stali na stanowisku, że nie został jeszcze zakończony okres szkolenia załogi polskiego okrętu. Dlatego w ciągu najbliższych dwóch miesięcy (w czerwcu i lipcu) nie planowano udziału Garlanda w walkach przeciwko flocie włoskiej. Postanowiono na razie wykorzystywać niszczyciel jedynie do służby konwojowej. Wojna na Morzu Śródziemnym szybko zweryfikowała plany Admiralicji co do zadań Garlanda – 27 czerwca polski okręt przeszedł swój chrzest bojowy. 1 lipca ponad 330 km od afrykańskich wybrzeży Garland stoczył kolejną walkę z kilkunastoma włoskimi samolotami bombowymi Savoia-Marchetti. Z każdej z nich nasz okręt i jego załoga wychodzili obronną ręką, nie było strat.

W następnych dniach sierpnia Garland wziął udział w dalszych patrolach bojowych, ale nie spotkano floty przeciwnika poza lotnictwem włoskim. 3 sierpnia, gdy Garland przybył do Hajfy, Józef Wojtkowiak i inni mogli stąd udać się na wycieczki do miejsc świętych i modlić się w miejscach dotąd znanych im tylko z książek. Józef kupił masę pamiątek, książeczek do modlitwy, medalików i różańce.

Chorąży Wojtkowiak był świadkiem, gdy Garland podczas jednego z ostatnich wyjść na patrol, 18 i 19 sierpnia, eskortował polski statek pasażerski Warszawa, pod dowództwem kapitana żeglugi wielkiej Tadeusza Meissnera, wiozący z Mesyny do Hajfy ewakuowanych z Węgier i Rumunii żołnierzy-ochotników do Brygady Karpackiej.

Z Hajfy Garland zawrócił na Cypr, gdzie dołączył do konwoju, który wysłano do największego miasta portowego na północy Izraela. Potem polski okręt odesłano do Aleksandrii. Załoga miała parę dni postoju.

30 sierpnia Garland opuścił Aleksandrię z zadaniem wzięcia udziału w operacji, a przy okazji – dostał rozkaz przejścia do Wielkiej Brytanii. Opuścił gościnny port w towarzystwie brytyjskich okrętów: pancerników Malaya i Warspite, krążowników HMSS Gloucester, Kent, Liverpool, Orion oraz pływającego pod australijską banderą HMAS Sydney, lotniskowca Eagle i 12 niszczycieli z 2., 10., i 14. Flotylli Niszczycieli. Ta ogromna siła okrętów otrzymała za zadanie zbombardowanie portu Trypolis. 31 sierpnia w czasie ataków włoskiego lotnictwa na konwój lekkie uszkodzenia odniosły Garland i brytyjski frachtowiec Cornwall. 2 września konwój dotarł na Maltę. Po uzupełnieniu paliwa Garland wyruszył z konwojem do Gibraltaru.

4 września Garland znalazł się na zachód od wyspy Pantelerii, gdzie doszło do walk z włoskimi bombowcami. O determinacji lotników niech świadczy fakt, że podczas ich ataków zrzucono na Garlanda około 200 bomb. Mimo że żadna bezpośrednio nie trafiła, ich bliskie upadki spowodowały awarię maszyn (przy prawej turbinie wysokiego ciśnienia pękł przewód zasilający dławice i z kotłów uciekła woda), co unieruchomiło okręt. Jeden z brytyjskich niszczycieli wziął Garlanda na hol. Szybko jednak udało się uruchomić jeden z kotłów – spora w tym zasługa wiedzy i umiejętności technicznych Wojtkowiaka – i 5 września polski okręt poszedł o własnych siłach do Gibraltaru. Szybko naprawiono uszkodzenia. 14 września Garland wyszedł z Gibraltaru do Plymouth. Osiem dni później dotarł do portu przeznaczenia.

Świadek walki Goliata z Dawidem

Po służbie na Garlandzie, 28 września 1940 r. Wojtkowiak otrzymał rozkaz przeokrętowania na nowy niszczyciel ORP Piorun. Na tejże jednostce rozpoczął służbę 2 października, gdzie objął stanowisko II oficera mechanika – przez tych kilka dni musiał zapoznać się z maszynownią. Wspomina wielokrotnie tu cytowana (we wcześniejszych częściach opowieści o Wojtkowiaku) Wanda Troman:

      Poukładał wszystkie swoje pamiątki, i te, które kupił na Malcie (dwie małe koronkowe oryginalne serwetki, pocztówki z Gozo, jedną broszkę z kości słoniowej z wizerunkiem Matki Boskiej z Gozo) i w Ziemi Świętej (9 małych medalików z Jerozolimy, które poświęcone były na grobie Chrystusa, różaniec z Nazaretu, 4 medaliki okrągłe i jeden owalny z grobu Chrystusa i Jerozolimy, 1 bransoletka z kości słoniowej z Gibraltaru, 2 słonie i 1 kogutka z kości słoniowej z Gibraltaru). Z tymi pamiątkami i nieodłączną króliczą łapką z Nekli był gotowy na następne zadanie.

5 listopada 1940 r. na ORP Piorun (d-ca kmdr por. Eugeniusz Pławski) została podniesiona bandera polska. Jeszcze w tym samym miesiącu okręt opuścił Greenock i udał się na miesięczne szkolenie załogi do brytyjskiej bazy Scapa Flow na Orkadach. Po tym czasie rozpoczął wyczerpującą służbę patrolową na Atlantyku.

20 lutego 1941 r. chor. Wojtkowiak obchodził swoje 45. urodziny z dala od kraju, rodziny i bliskich, na dalekim Atlantyku eskortując konwój idący do Anglii. Obchodził je pamiętając o rodzinie w okupowanym kraju i modląc się razem z innymi o jego wyzwolenie.

13 kwietnia Piorun ratuje rozbitków z krążownika pomocniczego HMS Rajputana. Podczas tej akcji Wojtkowiak był kierownikiem ekipy ratunkowej.

Wydarzeniem, które rozsławiło imię Pioruna i marynarzy polskich, była bitwa z niemieckim superpancernikiem Bismarck. 26 maja 1941 r. doszło do spotkania „Goliata z Dawidem”.

O godz. 22.57 mat Edward Dolecki z Pioruna, pełniący funkcję szefa wachty sygnalistów, głośno melduje – „Okręt w prawo 20 stopni”, po chwili dodaje – „ależ to stodoła”. Mimo pewności, że jest to nieprzyjacielski okręt, kmdr Pławski decyduje się – tak na wszelki wypadek – nadać na Bismarcka sygnał rozpoznawczy. Podniecenie na Piorunie było ogromne. Kapitan marynarki Kazimierz Hess – I oficer artylerii, nalegał na dowódcę, by ten wydał rozkaz do otwarcia ognia. Inni oficerowie na pomoście zgodnie mu wtórowali. Wszyscy mieli jednak przeświadczenie, że pociski z niszczyciela nie są w stanie zadać dotkliwych strat Bismarckowi. Sygnalista nie zakończył jeszcze nadawania sygnału, gdy pierwsza salwa pancernika z dział kal. 150 mm wypluła z luf pociski. Kilkanaście sekund później nastąpił wybuch po lewej bucie Pioruna. Komandor Pławski ulegając namowom, daje rozkaz otwarcia ognia, a słowa „Trzy salwy na cześć Polski” – przeszły do historii naszej floty wojennej. Bismarck rozpoczął ostrzeliwanie niszczyciela z odległości 13 000 m.

Piorun był pod ogniem pancernika ponad godzinę. Ta „ogromna stodoła” strzelała salwami z 4 i 6 dział. Gdy pociski padały zbyt blisko, Pławski stosował uniki i otaczał okręt zasłoną dymną. Nieprzyjaciel oddał kilka sal z artylerii głównej kal. 380 mm.

Następnego dnia – 27 maja – główne siły Royal Navy i lotnictwa zaatakowały i w efekcie zatopiły dumę Hitlera. Piorun nie wziął już udziału w ostatnim akcie boju. Zbyt mała ilość paliwa w zbiornikach niszczyciela uniemożliwiła mu kontynuowanie akcji. O brawurowej postawie naszych marynarzy szeroko rozpisywała się prasa brytyjska.

Za udział w walce z Bismarckiem Wojtkowiak został odznaczony Krzyżem Walecznych.

Gdy idzie o dalszy przebieg służby Wielkopolanina na Piorunie, uczestniczył on w konwojach atlantyckich, na Maltę, w patrolach u brzegów Sardynii oraz w konwojach do Murmańska. Otóż w styczniu 1943 r. Piorun, pod dowództwem kmdr. ppor. Tadeusza Gorazdowskiego, wyruszył z Seydisfjordu z Islandii z konwojem o kryptonimie JW.52 do Murmańska w piekielnych zimowych i bojowych warunkach. Konwój składał się z 16 statków różnych bander, przeważnie amerykańskich, bardzo dobrze uzbrojonych w broń przeciwlotniczą. 24 stycznia konwój został zaatakowany przez trzy bombowce Heinkel He-115, które zestrzelono. Okręty aliantów rzuciły bomby głębinowe dla odstraszenia U-Bootów. ORP Piorun został zaatakowany przez He-111 w dniu 25 stycznia. Silny ogień „pom-pomów” (działa plot. kal. 40 mm) uniemożliwił niemieckiemu pilotowi wykonanie skutecznie ataku i jego bomba eksplodowała około 200 m przed dziobem Pioruna nie powodując na nim większych uszkodzeń. Do portu przeznaczenia konwój JW.52 wszedł bez strat 27 stycznia. W drogę powrotną Piorun z konwojem RA.52 wyruszył następnego dnia i bezpiecznie dotarł do Scapa Flow 6 lutego 1943 r.

Z różnych powodów politycznych bohaterscy uczestnicy konwojów arktycznych nie otrzymali medalu The Arctic Star (Gwiazda Arktyki). Dopiero rząd premiera Camerona wydał ten medal 29 września 2014 r. Wanda Troman z Ministry of Defence otrzymała The Arctic Star, jako pośmiertne odznaczenie dla ojca.

Wróćmy jednak do tematu. Za udział w kampanii pod Salerno (wrzesień 1943 r.), Wojtkowiak został po raz drugi odznaczony Krzyżem Walecznych. On sam zaś w swoich zapiskach odnotował, że na morzu spędził 42 miesiące i 16 dni:

      Brałem udział w licznych konwojach i walkach morskich, np. konwoje na Morzu Północnym, operacje na Morzu Śródziemnym, Malta, Aleksandria, Hajfa, Gibraltar, Włochy (Sycylia i główny lad), Crotone, Giovani, Salerno, Brindisi, Bari, Tarento, Algier, Oran, Bizerta, Neapol etc., dalej konwoje do Kanady (Halifax), konwoje do Nowej Fundlandii (St. John, Argentia), konwoje do Islandii, do Rosji (Murmańsk), konwoje na Maltę, operacje u wybrzeży Norwegii, Francji, w Kanale Angielskim, walka z pancernikiem „Bismarck”.

Odnotujemy jeszcze, że od 28 lutego 1942 r. Wojtkowiak pełnił obowiązki III oficera mechanika na ORP Piorun. Zmiana ta nastąpiła w związku z objęciem funkcji II oficera mechanika, przez por. mar. Zdzisława Szwedę.

Awans na pierwszy stopień oficerski

Z nastaniem jesieni 1943 r. chor. Wojtkowiak został przeniesiony do Glasgow w Szkocji na kurs oficerów mechaników PMW. Kurs ten ukończył w połowie kwietnia 1944 r. z wynikiem bardzo dobrym. Nie wrócił już na okręt i do służby na morzu. Od samego początku pobytu w Glasgow zapisał się na członka Szkocko-Polskiego Klubu V-Club.

„15 kwietnia 1944 r. zdałem oficjalny egzamin – pisze w swoim pamiętniku – na oficera mechanika przed Komisją Egzaminacyjną pod przewodnictwem Admirała [powinno być komandora – M.B.] Karola Korytowskiego”.

W tym czasie otrzymał świadectwo dojrzałości. Pisze komandor Korytowski:

      Na podstawie zarządzenia szefa KMW z 31 stycznia 1944 r., jako Przewodniczący Komisji Egzaminacyjnej stwierdzam, że okaziciel niniejszego ppor. Wojtkowiak Józef zdał w dniu 15 kwietnia 1944, z wynikiem bardzo dobrym, egzamin pisemny i ustny, przewidziany w zarządzeniu Naczelnego Wodza z dnia 19 października 1943 w sprawie warunków mianowania chorążych marynarki na stopień podporucznika marynarki służby stałej.  

Z Glasgow, przed wyjazdem do Plymouth, pojechał do Edynburga na operację zatoki Heimora (polipy w nosie). Operacja nie była bolesna, ale najgorsze było wyjęcie szwów, które tylko jeden z chirurgów potrafił wykonać bez sprawiania pacjentowi udręki.

3 maja 1944 r. Józef Wojtkowiak awansował na pierwszy stopień oficerski – podporucznika marynarki. Od 20 grudnia służył na okręcie-bazie ORP Bałtyk w Okehampton (była to baza lądowa Marynarki Wojennej, gdzie obowiązywał regulamin służby okrętowej). Od 25 stycznia 1945 r. był wykładowcą, a następnie kierownikiem kursu mechaniczno-elektrycznego w Centrum Wyszkolenia Specjalistów Floty (CWSF) w Plymouth. Od 31 maja 1945 r. był kierownikiem kursów maszynowych.

Kolejny awans, na porucznika marynarki, otrzymał 31 marca 1946 r. Cały czas przebywał w Plymouth. Funkcję instruktora CWSF pełnił do oficjalnego końca istnienia Polskiej Marynarki Wojennej w Wielkiej Brytanii, czyli do 31 marca 1947 r.

W okresie poprzedzającym rozwiązanie PMW na Zachodzie – w 1946 r. – por. mar. Wojtkowiak zdał egzamin i otrzymał dyplom II oficera mechanika we flocie handlowej. Uprawnienia te miały okazać się bardzo pomocne, gdy w następnym roku podjął służbę na statkach handlowych. Jeszcze na przełomie czerwca i lipca 1946 r. złożył wniosek o otrzymanie obywatelstwa brytyjskiego. Ostatecznie otrzymał je 1 lutego 1950 r. Wtedy też zmienił nazwisko na Wojtkowiak-Alderman. Za udział w wojnie otrzymał także: Medal Morski z trzema okuciami oraz pięć medali – 1939-1945 Star, Atlantic Star, Africa Star, Italy Star i War Medal.

Podczas służby w PMW napisał 11 podręczników i instrukcji dla kursantów Centrum Wyszkolenia Specjalistów Floty oraz przetłumaczył 16 podręczników angielskich.

Jeśli chodzi o rodziców, to Józef Wojtkowiak senior zmarł 8 stycznia 1944 r. w Nekli i tam został pochowany, natomiast Marianna Wojtkowiak 6 listopada 1959 r. w Gdyni, pochowana na cmentarzu witomińskim.


Fot. zbiory Mariusza Borowiaka, Mariana Wojtkowiaka i Wandy Troman



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 129

  • 103
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 25
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 0
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 1
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 0
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 0
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 0
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Przeczytaj także

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB2ReklamaB3ReklamaB4
ReklamaA3