ReklamaA1-2ReklamaA1-3

Wenecja z diabłem w tle

Felieton7 grudnia 2020, 13:00   red. Marcin Perliński1411 odsłon
Wenecja z diabłem w tle
Marcin Perliński -  fot. arch. autora

Pomimo upływu czasu bardzo miło wspominam wycieczki, na które w latach 80-tych ubiegłego wieku zabierał mnie dziadek Maks – wieloletni prezes Oddziału PTTK w Gnieźnie i przewodnik PTTK. Wycieczki te koncentrowały się głównie na Szlaku Piastowskim, ale zwiedzałem też miasta położone poza nim, np. Olszyn czy Toruń. Częstym ich kierunkiem był Biskupin wraz z zrekonstruowanym grodem, tamtejszym muzeum archeologicznym oraz stacją Żnińskiej Kolei Wąskotorowej łączącej tę miejscowość ze Żninem. Bardzo często wycieczka obejmowała podróż koleją wąskotorową z Biskupina do Wenecji i zwiedzanie Muzeum Kolei Wąskotorowej, z czego Wenecja znana jest w całej Polsce. Jednakże to nie jedyny obiekt godny zobaczenia w tej uroczej miejscowości.

Wenecja to wieś (dawniej miasto) w województwie kujawsko-pomorskim w powiecie żnińskim w gminie Żnin na przesmyku jezior Biskupińskiego, Weneckiego i Skrzynka. W 1392 r. uzyskała lokację miejską tracąc ją jeszcze przed rokiem 1400. Znajdują się tam ruiny zamku obronnego z XIV wieku, o których dziadek zawsze ciekawie opowiadał. Obiekt ten powstał na zlecenie Mikołaja Nałęcza z Chomiąży. Został zbudowany w ramach wielkiej akcji fortyfikacyjnej podjętej za panowania Kazimierza Wielkiego, powstał na planie kwadratu o boku długości 33 metrów. Otaczał go ceglany mur wzniesiony na kamiennych fundamentach.

Na początku XV wieku właścicielem Wenecji i zamku został Mikołaj z Warzymowa, który w 1420 r. sprzedał majątek wraz z zamkiem arcybiskupowi gnieźnieńskiemu Michałowi Trąbie. Przez pewien czas warownia była główną siedzibą arcybiskupów na Pałukach. Ponoć przed bitwą grunwaldzką pod jego murami testowano bombardy. Przez pewien czas obiekt służył jako więzienie dla księży i przeciwników kościoła. Po minięciu zagrożenia ze strony zakonu krzyżackiego zamek stracił rację bytu i pod koniec XV wieku został opuszczony i częściowo rozebrany, po czym w kolejnych latach popadł w dalszą ruinę. Materiał z rozbiórki posłużył jako budulec nowej rezydencji arcybiskupów w Żninie.

Do dziś zachowały się jedynie fragmentu murów i dziedziniec. Zamek został zabezpieczony jako tzw. trwała ruina, która do dzisiaj budzi postrach miejscowej ludności. Jak dziadek Maks opowiadał – a zawsze towarzyszył temu dreszczyk emocji – z miejsca tego nocami co jakiś czas dobiegać mają potępieńcze jęki, brzęczenie łańcuchów i dźwięk liczonych monet. Dlaczego tak się dzieje

Pierwszy właściciel zamku w Wenecji Mikołaj Nałęcz zwany jest Diabłem Weneckim lub Krwawym Diabłem. Wówczas osada nosiła nazwę Mościska, którą dopiero Mikołaj zmienił na Wenecję, ponoć po powrocie ze studiów z włoskiej Wenecji. Był on możnowładcą wielkopolskim, kasztelanem nakielskim i bezlitosnym sędzią ziemskim kaliskim wykorzystującym swoją władzę w sposób bezwzględny i okrutny łamiąc wszelkie prawa i niesprawiedliwie karząc poddanych. Sądzi się, a ma to rację bytu, iż był opętany przez diabła, z którym zawarł pakt. Mikołaj brał także udział w wielkopolskiej wojnie domowej uczestnicząc w walkach pomiędzy rodami Grzymalitów i Nałęczów, wielokrotnie pustoszył też dobra arcybiskupów gnieźnieńskich. Zgromadził ogromny majątek, należało do niego m.in. 20 wsi. Ciemiężył też poddanych srogimi daninami, które bez skrupułów ściągał. Mikołaj Nałęcz dał się poznać jako osobnik szczególnie bezwzględny również wobec swoich przeciwników politycznych. Do dzisiaj w ruinach swojego zamku strzeże ogromnych skarbów zbroczonych krwią pomordowanych kmieci. Czyżby stąd te tajemnicze potępieńcze jęki, brzęczenie łańcuchów i dźwięk liczonych monet dochodzące co jakiś czas z zamku?

Do dziś zapamiętałem opowiadaną przez dziadka legendę związaną z wenecką warownią i osobą Mikołaja Nałęcza. Pewnego dnia Pan na zamku weneckim wtrącił do lochu dwóch wysłanników, którzy w imieniu mieszkańców okolicznych wsi przybyli na zamek ze skargą na pachołków Nałęcza egzekwujących gwałtem daniny od poddanych. Za uwolnienie tychże wysłanników Mikołaj Nałęcz zażądał znacznego okupu w postaci trzech tłustych jałówek, siedmiu kadzi miodu, dziesięciu kop wędzonych węgorzy, tyluż jaj i pięciu worków dorodnych owoców. O ile żądanie jego nie zostanie wykonane w przeciągu tygodnia, zapowiedział, że więźniowie stracą życie na szubienicy. Pomimo niedogodnej pory, kiedy to do chłopskich zagród zaglądał głód, poddani zdołali zgromadzić okup z ostatnich swoich zapasów. Nie chcieli bowiem, aby niewinnie skazani zadyndali na szubienicy. Bano się przybyć do siedziby Nałęcza, bowiem powszechnie sądzono, że wszedł on w układ z diabłem. Okup załadowano jednak na wozy i dowieziono do zamku. Zanim jednak wozy z dobrami dla Nałęcza stanęły na dziedzińcu zamku, dwaj uwięzieni srogim i niesprawiedliwym wyrokiem Pana na zamku weneckim zawiśli na stryczku. Dostarczający okup przybyli do warowni dostrzegając na szubienicy ciała nieszczęśników targane przez czarne kruki, po czym zostali wybatożeni i zakuci w dyby.

Krwawy Mikołaj nadużywając swojej sędziowskiej władzy skazał ich następnie na śmierć głodową w lochach swojej siedziby. Zanim skazańców strącono do zamkowych piwnic, niebo nad budowlą zasnuło się czarnymi chmurami, z których zaczęły bić donośne pioruny. Z ich powodu zamek stanął w płomieniach. Bezwzględny sędzia i jego zausznicy w obawie o swoje życie czym prędzej zbiegli do lochów, by tam szukać schronienia. Zapomniano zamknąć wrót piwnic, toteż wszyscy skazańcy uwolniwszy się zbiegli na dziedziniec, a następnie poza mury warowni uwalniając przy tym zakutych w dyby dostawców okupu. Mikołaj Nałęcz wraz ze swoją świtą spłonął w murach zamku. Po dziś dzień nie może zaznać spokoju i błąka się nocami po ruinach zamku pośród szelestu łańcuchów i brzdęku monet gwałtem pobranych od bogu ducha winnych poddanych. Ponoć towarzyszy mu sam Lucyfer, któremu Nałęcz zapisał swoją nieszczęsną duszę.

Onegdaj wraz z dziadkiem i moimi rodzicami po zwiedzeniu Muzeum Kolei Wąskotorowej udaliśmy się wieczorową porą w okolice zamku weneckiego. Jako nastolatek byłem strasznie ciekaw, czy aby dziadek nie nastraszył mnie i innych uczestników wycieczek PTTK-owskich opowiadając wspomnianą legendę. Liczyłem też na to, iż odnajdę chociażby jednego złotego dukata brzęczącego wraz z innymi pośród ruin warowni, którego włączę do mojej rodzącej się kolekcji monet. Tymczasem będąc już nieopodal zamku (dziadek i rodzice zostali na parkingu) zauważyłem dziwne błyski i gwizdy spowodowane nagłym powiewem wiatru. Wydawało mi się, że ktoś do mnie podchodził. Czyżby był to Mikołaj Nałęcz? Czym prędzej odwróciłem się na pięcie i biegiem wróciłem na parking nie oglądając się za siebie. Nagle odeszła mi chęć powiększenia mojej kolekcji o ów złoty dukat…

Jest też inna wersja legendy o Diable Weneckim, na którą napotkałem przeczesując zbiory w internecie. Otóż pewnego dnia na ziemie Mikołaja przyjechał sam król Władysław Jagiełło. Korzystając z jego gościnności dowiedział się o jego niegodziwościach, okrutnym postępowaniu wobec poddanych i niesprawiedliwych wyrokach wydawanych z racji piastowania stanowiska sędziego ziemskiego. Rozeźlony król wtrącił Nałęcza do lochów jego zamku, gdzie biedaczysko marniało na głodzie przywołując czarta, aby ten go wyzwolił. Pewnej nocy nad zamkiem rozpętała się ogromna burza, gromy dudniły jeden po drugim, wichura hulała, a deszcz smagał mury zamku. Gdy nastał dzień, burza odeszła i wyszło słońce zza chmur. Strażnik spostrzegł, że cela Mikołaja jest pusta pomimo tego, ze drzwi były zamknięte na klucz. Odczuł jednakże dziwny zapach siarki. Okoliczni ludzie twierdzili, że Nałęcza zabrał czart na służbę do siebie do piekła.

Czasem zdarza się, że Diabeł Wenecki pojawia się na swoim zamku pod postacią biesa z towarzyszącymi mu błyskami i gwizdami, aby doglądać kosztowności zgromadzonych w sposób bezwzględny i okrutny kosztem swoich poddanych, ukrytych nadal gdzieś w podziemiach warowni. Zdaje się, że będąc onego dnia z dziadkiem i rodzicami w Wenecji, spotkałem niechcący Mikołaja Nałęcza wałęsającego się pośród murów jego dawnej rezydencji. Nie wiem tylko, czy chciał wzbogacić moją rodzącą się kolekcję monet przekazując mi rzeczonego złotego dukata. Tego już się nie dowiem, chyba że ponownie wieczorową porą przybędę pod mury weneckiej warowni. 



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 109

  • 56
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 25
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 28
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 0
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 0
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 0
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 0
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Przeczytaj także

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB2ReklamaB3ReklamaB4
ReklamaA3