ReklamaA1

W granatowym mundurze marynarskim na morzach i oceanach świata. Służba w Kaiserliche Marine – cz. 1

Ekspresowo S5Historia3 listopada 2020, 8:00   red. Mariusz Borowiak2380 odsłon
W granatowym mundurze marynarskim na morzach i oceanach świata. Służba w Kaiserliche Marine – cz. 1
Józef Wojtkowiak ze stryjecznym rodzeństwem w Hamburgu, zdjęcie z 1918 r. - fot. zbiory Wandy Troman

Ta historia jest niezwykła, niepowtarzalna i prawdziwa. Gdyby ktoś chciał zrobić film fabularny, dokument bądź paradokument o Józefie Wojtkowiaku z Nekli, który jest bohaterem kilkuodcinkowej opowieści na portalu Pojezierze24.pl, jestem pewny, że żaden widz nie odszedłby od ekranu. W swoim bogatym życiu trzykrotnie zmieniał mundur; rozpoczął wielką morską przygodę od przymusowej służby w cesarskiej flocie wojennej Wilhelma II przez chwalebną blisko 30-letnią pracę w Marynarce Wojennej Polski Odrodzonej po życie na obczyźnie, dzieląc się swoim kunsztem i doświadczeniem w angielskim handlowym towarzystwie okrętowym. Był to fachowiec pierwszej klasy, prawy, dzielny i odpowiedzialny człowiek, a do tego bardzo utalentowany – tak o Wojtkowiaku wspominali jego przełożeni i koledzy, którzy służyli pod biało-czerwoną banderą. Marynarskie życie Wojtkowiaka prowadziło od wód Bałtyku do wód Urugwaju. Oto jego historia...

Pierwszy raz o bosmanie polskiej floty wojennej (pod koniec II wojny światowej został awansowany na stopień podporucznika marynarki) Wojtkowiaku dowiedziałem się z lektury książki prof. Aleksandra Rylki W służbie okrętu, która ukazała się w drugiej połowie lat 60. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten legendarny człowiek morza, który brał udział m.in. w pracach montażowych na nowo budowanym kontrtorpedowcu ORP Burza pod koniec lat 20. XX wieku, urodził się w niewielkim miasteczku w Nekli, ale z ciekawą historią w Wielkopolsce. Wiele lat później miałem przyjemność i zaszczyt poznać dzieci tego niezwykłego człowieka morza, syna – Mariana Wojtkowiaka i córkę – Wandę Troman z d. Wojtkowiak. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że umiejętności postępowania z ludźmi Józefa Wojtkowiaka, który był członkiem komisji nadzorujących budowę okrętów dla Polskiej Marynarki Wojennej w stoczniach we Francji, Anglii i Holandii w latach 20. i 30. XX wieku, zyskały mu zasłużoną sławę.

W rodzinnej Nekli

Józef Wojtkowiak urodził się 20 lutego 1896 r. w Nekli jako syn Józefa (ur. 24 lutego 1869 r. w Stroszkach) i Marianny z domu Cichońska (ur. 17 września 1874 r. w Targowej Górce). Ślub Józefa seniora i Marianny odbył się 21 stycznia 1894 r. w Targowej Górce. W żyłach młodego Józefa płynęła krew Raczyńskich. Rodzina ta ze strony matki znana była m.in. z faktu założenia w 1829 r. Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu, a także z ufundowania „Złotej Kaplicy” w poznańskiej Katedrze.

Do szkoły powszechnej najstarszy syn Wojtkowiaków uczęszczał w rodzinnej miejscowości. Z zachowanego świadectwa wiemy, że edukację szkolną ukończył 30 marca 1912 r. z wynikiem bardzo dobrym. Wszystkie przedmioty, z racji pozostania Nekli w zaborze pruskim, były wykładane po niemiecku. Ten szesnastolatek bardzo dobrze władał tym językiem, ale w domu i kościele mówiono po polsku. Oddajmy głos Wandzie Troman, która mieszka w Anglii:

W szkole [ojciec – M.B.] wyróżniał się zdolnością do matematyki, ale warunki, w których żył, nie pozwalały jemu na dalsze studia. Czasami nauczyciel używał go do uczenia matematyki w młodszych klasach.
      Pewnego dnia w szkole Józef podczas lekcji matematyki poprawił nauczyciela. Cała klasa zamilkła. Nauczyciel, inteligentny człowiek, przyjął poprawkę bardzo dobrze, ale na drugi dzień powiedział Józefowi, aby poprowadził klasę i uczył dzieci matematyki, a sam poszedł na wieś po zakupy. Ta sama historia powtarzała się dosyć często. Ludzie we wsi zaczęli nawet opowiadać, że Józef zostanie nauczycielem matematyki.

Plany te nigdy się nie ziściły. Z powodu ciężkiej sytuacji materialnej senior rodu nie był w stanie łożyć na dalszą edukację syna. O tych kłopotach najlepiej świadczy fakt, że przez kolejne dwa lata Józef musiał pracować za lichy grosz u bogatszych gospodarzy. Podobny los spotkał młodsze rodzeństwo. Jednak i ten marny grosz był pomocą w tych warunkach.

Pewną odmianą w życiu Józefa Wojtkowiaka była nauka ślusarstwa i kowalstwa u kowala w Kostrzynie Wlkp. Od kwietnia 1914 r. przez następne trzy lata zdobywał te umiejętności. Dzięki świadectwu członka Cechu Wspólnego w Kostrzynie, który otrzymał 1 października 1917 r., po odejściu do przymusowej służby wojskowej w cesarskiej niemieckiej marynarce wojennej uczynił pierwszy krok w kierunku doskonalenia wiedzy techniczno-mechanicznej.

Służba w Kaiserliche Marine

Mając ukończone dziewiętnaście lat, 1 kwietnia 1917 r. znalazł się w Hamburgu, powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Rozłąka z rodziną i bliskimi była bardzo bolesna. Wszystko co miał najdroższego – wspomina dalej Troman – musiał zostawić. Zaczęło się nowe, nieznane życie, które zapoczątkowało okres wojen i rozstań. W trzecim roku wojny rozpoczął służbę unitarną w koszarach dla rekrutów w Wilhelmshaven. Uczestniczył w licznych wykładach, podczas których niemieccy prelegenci dowodzili o słuszności agresji podwodnej żeglugi cesarza Wilhelma II w zwalczaniu nieprzyjacielskich statków transportowych, które przewoziły żywność, amunicję, wojsko i powinny być torpedowane. Józef z obawą i odrazą myślał o ewentualnym przydziale na U-Booty. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że służba na jednostkach nawodnych też nie będzie łatwa. Wiedział o działalności niemieckich rajderów, które uzbrojone w działa artyleryjskie, były przystosowane do zwalczania i zatapiania bezbronnych statków handlowych. W tym trudnym okresie jego techniczny talent pozwolił mu przetrwać. Przełożeni zauważyli umiejętności u niego – miał talent do nauk ścisłych i odesłali na kursy mechaniczne i warsztatowe.

Nie jest tajemnicą, że nie wszyscy „koledzy” w wojsku byli przyjaźnie nastawieni do błyskotliwego dziewiętnastoletniego mieszkańca Nekli. Nie ominęły go jednak bójki. Wśród niektórych niemieckich rekrutów nie brakowało takich, którzy z pogardą i nienawiścią odnosili się do Polaków i tylko wyczekiwali sposobności do wszczęcia awantur.

W Wilhelmshaven przeszedł Wojtkowiak pierwszy trening z musztry marynarskiej, potem zaczął się uczyć zawodu palacza. W tym czasie była to bardzo ciężka i niebezpieczna służba. W przypadku ewentualnego wybuchu kotłów, dla tych marynarzy, którzy pracowali w maszynowni lub kotłowni, nie było nadziei na ucieczkę z okrętu. Dla osób pokroju Wojtkowiaka służba w Kaiserliche Marine umożliwiała zdobycie wyszkolenia technicznego. Była to sprawa o tyle istotna, iż władze niemieckie nie były wrogiem edukacji i wręcz zachęcano zdolnych marynarzy i podoficerów do pogłębiania swoich kwalifikacji. Oddajmy kolejny raz głos cytowanej tu wcześniej Wandzie Troman:

Po przejściu okresu rekruckiego [ojciec – M.B.] służył krótko na lekkim krążowniku „Emden”. Okręt został zbudowany w stoczni AG Weser w Bremen w latach 1914-1916; miał wyporność [maksymalną – M.B.] 7125 t i osiągał maksymalną prędkość 27,7 węzłów. W okresie późniejszym służył na okręcie „Nymphe”, zbudowanym w latach 1898-1900 w stoczni Germania w Kiel (Kilonii). […] Po odbyciu stażu […] został przydzielony jako palacz do flotylli okrętów torpedowych na „S-16” i „V-159” na Morzu Północnym.

Podczas działań wojennych na Morzu Północnym Wojtkowiakowi w czasie szalejącej burzy zdarzył się wypadek, który omal nie przepłacił życiem. Jednego dnia podczas burzy fala zmyła Józefa z pokładu torpedowca S-16, ale następna, jakby pomagając jemu… wróciła jego na okręt. Od tej pory zaczął wierzyć, że życie jego będzie związane z morzem i że na morzu znajdzie szczęście.

Wojtkowiak omal nie został wepchnięty do paleniska

Na Wojtkowiaka czyhały i inne niebezpieczeństwa. Otóż, jednego razu na torpedowcu S-16 omal nie został wepchnięty do paleniska. Sprawcą incydentu był Niemiec, który nie mogąc pogodzić się z szacunkiem, jaki darzono Wojtkowiaka wśród załogi okrętu, postanowił wyrządzić mu krzywdę:

„W czasie walki na śmierć i życie – wspomina córka Wojtkowiaka – Józef zdecydował, że Niemiec żadną siłą do paleniska go nie wepchnie. W czasie walki jednak został uderzony rozżarzonym haczykiem w prawą nogę (szrama została na całe życie). Haczyk ten wisiał nad paleniskiem, a w czasie przechyłów okrętu na wielkich falach wpadł kołyszącym się łukiem w ogień i rozżarzył się. Niemiec chwycił haczyk i uderzył nim Józefa w prawą nogę”.

Tylko dzięki błyskawicznej interwencji innych marynarzy Józef uniknął niechybnej śmierci. Po przybyciu okrętu do Hamburga został odwieziony do szpitala, gdzie leczył go lekarz Polak z Poznania. Niemiecki lekarz radził Wojtkowiakowi tylko leżeć w łóżku, nie chodzić dużo i odpoczywać w sali szpitalnej. Natomiast zaprzyjaźniony lekarz z Wielkopolski zalecał Józefowi uprawiać gimnastykę, dużo chodzić i przebywać na świeżym powietrzu. Mówił: „Ty, synku, słuchaj mnie, a szybko wyzdrowiejesz, więc rób tak, jak ja ci radzę”. Wojtkowiak posłuchał rad doświadczonego lekarza i bardzo szybko rana na nodze się zagoiła.

Pobyt w szpitalu okazał się dla nekielczanina szczęśliwy. Otóż, 20 stycznia 1918 r. S-16, na którym dotychczas służył, wszedł na minę. Z załogi liczącej 80 ludzi nikt się nie uratował.

Po okresie rekonwalescencji Wojtkowiak został wezwany przez komisję selekcyjną, która zaproponowała mu kilkumiesięczny zaawansowany kurs techniki, matematyki i prac warsztatowych. Ukończył go z wynikiem pozytywnym i wnet zaproponowano mu służbę stałą w Kaiserliche Marine.

Staż odbył na torpedowcu V-159. Na tejże jednostce zdobył dodatkowe kwalifikacje techniczne z zakresu oporządzenia okrętu i zapoznał się ze skomplikowanym systemem maszynowym i kotłowym. Czy mógł przypuszczać, że przeszło 20 lat później, będąc już w PMW i zaokrętowany na legendarnym niszczycielu ORP Piorun, wykorzysta tę wiedzę fachową na stanowisku II oficera mechanika?

Teraz został przydzielony do 6. Kompanii I Dywizjonu Okrętów Podwodnych (1. U-Boot Flottille), która w 1918 r. składała się z 24 okrętów podwodnych. Był to czas, gdy wojna się skończyła. W efekcie cesarskie okręty nie wychodziły już na patrole. Wojtkowiak kontynuował kursy mechanika i warsztatowe na U-Bootach i w koszarach.

Z końcem 1918 r. podjął decyzję o opuszczeniu floty niemieckiej. Dopiero pół roku później, w czerwcu 1919 r., otrzymał dokument demobilizujący. Owe świadectwo informuje, że „palacz flotylli torpedowców Józef Wojtkowiak, obywatel polski, służył w cesarskiej flocie od 1 kwietnia 1917 do 12 czerwca 1919 r. i zakończył służbę z ogólną oceną bardzo dobrą i nigdy nie był za nic karany”.

Praca w kopalni

Wojtkowiak nie wrócił jeszcze do rodzinnych stron. Wyjechał z Kilonii do Westfalii, gdzie na krótko podjął pracę w jednej z miejscowych kopalni węgla kamiennego. Miał tam krewnych ze strony matki – siostra Rozalia Matuszak mieszkała w Herten. Po trzech tygodniach przeprowadził się z Herten do Bochum. Po odbyciu szkolenia zapisał się 27 sierpnia 1919 r. na członka Cechu Wspólnego Górników w Bochum (Allgemeiner Knappschafts-Derrein zu Bochum) i odebrał zaświadczenie nr W72079, które dawało mu prawo do otrzymywania pensji.

Mimo to, że praca w górnictwie gwarantowała dobre życie i zabezpieczenie materialne, nie widział dla siebie przyszłości w tym zawodzie. Blisko rok później, w pierwszych dniach lutego 1920 r., wrócił z utęsknieniem do Nekli. W tym momencie zakończył się dla Józefa Wojtkowiaka epizod w cesarskiej flocie wojennej i pobyt w Niemczech.


Fot. zbiory Mariusza Borowiaka, Mariana Wojtkowiaka, Jerzego Osypiuka i Wandy Troman



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 214

  • 185
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 29
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 0
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 0
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 0
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 0
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 0
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB2ReklamaB3ReklamaB4
Reklama
Najlepsze maszyny online z blikiem