ReklamaA1-2ReklamaA1-3

Po 42 latach odkryli prawdę o... śmierci

Historia5 sierpnia 2020, 11:40   red. Karol Soberski3332 odsłon14 Komentarzy
Po 42 latach odkryli prawdę o... śmierci
W tym miejscu 1 września 1970 r. rozbił się Jak-18 - fot. Karol Soberski

Ta historia to idealny materiał na scenariusz filmowy. Jest w niej wszystko: tragedia, śmierć, rozpacz, poszukiwanie prawdy i do dzisiaj nieodkryta tajemnica. I historia ta nie wydarzyła się podczas II wojny światowej, ale już w czasach nam współczesnych. Może właśnie dlatego jej dramatyzm jest bardzo głęboki. A wszystko związane jest z okolicami Dąbrówki Kościelnej w gminie Kiszkowo i katastrofy samolotu… W tym roku minie 50 lat od tej lotniczej katastrofy, dlatego postanowiłem przypomnieć tę niecodzienną historię...

Pierwszy raz o tej historii w tekście pt. „Zapomniana katastrofa lotnicza spod Dąbrówki Kościelnej” napisałem 7 marca 2012 roku na moim portalu turystykalokalna.pl (poprzednik portalu Pojezierze24.pl).

W skrócie ten dramat można streścić tak:

1 września 1970 roku w okolicach wsi Dąbrówka Kościelna doszło do katastrofy lotniczej samolotu Aeroklubu Poznańskiego Jak-18, który odbywał lot treningowy. Załoga składała się z pilota Mirosława Klemensa i nawigatora Jerzego Gorzana. Obaj piloci ponieśli śmierć na miejscu. Mirosław Klemens, instruktor – pilot miał 27 lat, a Jerzy Gorzan, pilot szybowcowy miał 26 lat. Obaj byli członkami Aeroklubu Poznańskiego.

I jak to w wielu przypadkach w życiu bywa, był to artykuł, któremu życie samo dopisało dalszy ciąg...

„Miałem 8 miesięcy, gdy ojciec zginął...”

Było późne jesienne popołudnie 2012 roku, gdy zadzwonił mój telefon komórkowy. Po drugiej stronie usłyszałem męski głos. - Nazywam się Piotr Gorzan i jestem synem Jerzego Gorzana, nawigatora z tej katastrofy pod Dąbrówką Kościelną, którą pan opisał – tak zaczęła się kilkunastominutowa rozmowa. - Gdy mój ojciec zginął miałem osiem miesięcy, a moja mama 26 lat. Przez wiele lat próbowaliśmy dowiedzieć się o przyczynach i okolicznościach katastrofy w której zginął mój tata, ale bez skutków. I gdy wydawało się, że niczego nowego się już nie dowiemy, znalazłem pana artykuł w internecie i przyznaję, że z tego tekstu dowiedziałem się więcej, niż przez 40 lat udało nam się dowiedzieć od Aeroklubu Poznańskiego, który milczy do dzisiaj w tej sprawie – mówi P. Gorzan. - Nie ukrywam, że chcemy w miejscu gdzie zginął mój ojciec ufundować tablicę pamiątkową, ale najpierw byśmy chcieli to miejsce zobaczyć, bo nikt z nas nigdy tam jeszcze nie był... - przyznał. - Teraz wyjeżdżam do Chin, ale jak wrócę to skontaktuję się z panem i wybierzemy się do Dąbrówki Kościelnej – zakończył.

Nie będę ukrywał, że rozmowa ta wryła się głęboko w moją pamięć. I wręcz nieprawdopodobne wydawało się, że ktoś po 42 latach od śmierci swojej bliskiej osoby nie zna okoliczności tej tragedii, a co więcej, nie był w miejscu tego dramatu.

Spotykamy się w Kiszkowie

Dni i tygodnie mijały, a telefon milczał, aż w czwartek, 29 listopada 2012 roku zadzwonił. - Panie Karolu, jestem już w Polsce! Czy w najbliższą sobotę możemy się spotkać o godz. 13.00 w Kiszkowie, by stamtąd pojechać do Dąbrówki? - zapytał pan Piotr.

Kolejne telefony do osób, które były zainteresowane tą historią, czyli moich przyjaciół Ani Frąckowiak i Leszek Olejniczak. W międzyczasie zdecydowaliśmy, że spotkamy się z 84-letnią wówczas panią Marią Górską, nauczycielką z Dąbrówki Kościelnej, która prowadziła kroniką szkolną i w niej umieściła obszerną relację z owej katastrofy 1 września 1970 roku.

Wybiła godz. 13.00

Sobota, 1 grudnia 2012 roku, godz. 13.00. Jesteśmy w Kiszkowie. Na tamtejszym ryneczku pojawia się auto z poznańską rejestracją w której siedzą trzy osoby: mężczyzna i dwie panie. Owym mężczyzną jest Piotr Gorzan. Uścisk dłoni i decyzja: - Jedziemy do Dąbrówki Kościelnej na spotkanie z panią Marią.

Docieramy do Dąbrówki. My, to znaczy piszący te słowa i L. Olejniczak. Na miejscu czeka Ania Frąckowiak i sołtys Dąbrówki, Hieronim Modrak. Idziemy – wraz z P. Gorzanem – do pięknego, stylizowanego na dworek budynku dawnej szkoły podstawowej. Drzwi otwiera nam elegancka starsza pani, jak się okazuje pani Maria Górska. Zaprasza nas do środka. Wchodzimy do dużego salonu, gdzie na stole leży kronika szkolna w której spisana jest historia z 1970 roku. Siadamy przy stole.

U naocznego świadka

Pan Piotr drżącymi rękoma przekłada stronice kroniki i czyta spisaną przez panią Marię historię sprzed 42 lat. - Czyli pan jest synem jednego z tych dwóch pilotów? - pyta M. Górska. - Miałem osiem miesięcy jak ojciec zginął - wyjaśnia P. Gorzan. - W Aeroklubie nie ma żadnej wzmianki na temat te katastrofy – dodaje i zaznacza, że rodzina nie wie jak to się stało. - Ojciec pana miał 26 lat... - zauważa M. Górska, czytając nekrologi, które umieściła w kronice. - Moja mama też miała 26 lat i do dzisiaj jest wdową, nie wyszła za mąż. 42 lata samotna... - przyznaje P. Gorzan.

- To się stało w godzinach porannych. Był 1 września 1970 roku. Dzieci przyszły do szkoły na rozpoczęcie roku szkolnego. I nie pamiętam już, czy myśmy usłyszeli, czy jak to było... Nie umiem powiedzieć... Pamiętam tylko huk i wybuch... W każdym bądź razie ja byłam pierwsza przy wypadku. Wraz z dziećmi biegliśmy, dosłownie biegliśmy na miejsce, gdzie samolot się rozbił – wspomina pani Maria. - Gdy dobiegliśmy do lasu to zastaliśmy roztrzaskany samolot... Ja to widzę, jakby to było wczoraj... Ciała leżały przy samolocie... - zaznacza.

P. Gorzan dodaje: - Moja kuzynka ma zdjęcie (nie wiadomo kto zrobił tę fotografię – dop. KS)na którym widać, jak mój ojciec siedzi przy samolocie... - I tak było – potwierdza pani Maria. - Podbiegłam do tego samolotu, ci piloci jeszcze żyli, ale już konali. Później pojawiła się milicja i nie mogliśmy już być tak blisko tego miejsca – wspomina.

- Do dzisiaj nie znamy przyczyn tej katastrofy. Do Aeroklubu wiele razy dzwoniłem, nawet teraz ostatnio będąc w Szanghaju też zadzwoniłem, to jakiś gościu rzucił mi słuchawką, gdy go zapytałem o tę sprawę - przyznaje P. Gorzan. - Obaj co tutaj zginęli, byli członkami Aeroklubu a nie ma żadnej wzmianki na ich temat. Nikt na ten temat nic nie wie – dodaje.

Dalej P. Gorzan poinformował nas, że do dzisiaj żyje także wdowa po pilocie Mirosławie Klemensie. - Ta pani mieszka w Kicinie – wskazuje. - Przez długi czas byliśmy informowani, że to właśnie w Kicinie doszło do tej katastrofy w której zginął mój ojciec – zaznacza.

Po spotkaniu w mieszkaniu pani Marii Górskiej, wszyscy pojechaliśmy w miejsce dramatu – na skraj Puszczy Zielonka, gdzie czekał na nas inny świadek tamtych wydarzeń – Marian Żak.

Po raz pierwszy na miejscu katastrofy

Gdy docieramy do lasu, jest z nami już Marian Żak, a z samochodu pana Piotra wysiadła jeszcze jego żona – Anna oraz mama pani Zdzisława Gorzan, wdowa po nawigatorze, która jak się okazało po raz pierwszy przyjechała na miejsce śmierci swojego męża!

- Samolot leciał na niskim pułapie, tam nad tymi laskami, tak wkoło – pokazuje ręką pan Marian. - Ten lasek, który dzisiaj ma ponad 40 lat, wówczas miał dwa metry wysokości. I pilot leciał nad tym laskiem. Nie wiadomo dlaczego miał taki niski pułap. A tu od razu ściana wysokiego lasu... Podniósł maszynę, ale było już za późno, ogonem zaczepił o drzewo, poderwał dziób samolotu i na plecach przeleciał tutaj... I rozbił się na tej górce – opowiada M. Żak. - Pierwsza na miejscu była pani Maria z dziećmi. Ja jechałem akurat z pracy, miałem „Warszawę”, i tutaj przyjechałem, bo zobaczyłem taką dużą grupę dzieci. Samolot wyglądał jak jakaś karuzela... Obaj jeszcze żyli... - dodaje. - Potem pojawiła się milicja, prokurator... a ciała zabrali na drugi dzień – zaznacza.

A pan Marian jeszcze stwierdza: - Obaj lecieli Jakiem-18, mającym mały silnik, który się wyrwał, benzyna się lała... Ale nic się nie zapaliło. Obaj byli w pasach od spadochronów...

- Cały czas słyszałam, że mój mąż chciał wyskoczyć, że się spadochron nie otworzył... - stwierdza w pewnym momencie dotychczas milcząca, ale z wyrazu twarzy bardzo przeżywająca obecność w tym miejscu, pani Zdzisława Gorzan. - Nie miał szans, bo to było tak nisko – wtrącił M. Żak. - Każdy coś innego mówi... – skwitowała Z. Gorzan.

„To, co teraz czuję... Tego się nie da opisać...”

W miejscu, gdzie rozbił się samolot, na sośnie znajduje się mała tabliczka z wyrytym tylko jednym nazwiskiem – Mirosław Klemens...

- W życiu bym nie pomyślała, że po tylu latach będę w tym miejscu, że mój syn do tego doprowadzi... To, co teraz czuję... Tego się nie da opisać... – powiedziała łamiącym się głosem pani Zdzisława. - Mój mąż wiele razy w internecie szukał informacji na temat tej katastrofy i na nic nie trafił. I dopiero artykuł pana Karola naprowadził nas na to miejsce – powiedziała Anna Gorzan, żona pana Piotra.

- Mój mąż nie miał lecieć tym samolotem, a ten go namawiał, namawiał i tak się przelecieli – wspomina pani Zdzisława. - A później cała wina była zrzucana na obu pilotów, że on nie powinien tych akrobacji robić, że nie powinien tu lecieć... – wyjaśnia A. Gorzan. - Ale on żadnych akrobacji nie robił! - wtrącił M. Żak. - Ale ponoć w tym raporcie, którego nikt z nas nie widział, tylko mamy brat o tym słyszał, ponoć jest napisane, że robili akrobacje i że przez te akrobacje zginęli – dodaje A. Gorzan.

- Aż nie chce mi się wierzyć, że tyle lat minęło i wy niczego się nie dowiedzieliście – powiedział nagle M. Żak. - No nic nie wiemy! - odpowiedziała A. Gorzan. - A mąż przez wiele lat żył w przekonaniu, że do katastrofy doszło w Kicinie, bo babcia cały czas opowiadała o Kicinie. A że temat był bardzo bolesny, to był unikany i nie było na ten temat zbyt wielu rozmów – podkreśla pani Anna.

„Nigdy nie myślałam, że znajdę się w miejscu gdzie mój mąż zginął...”

Po blisko dwóch godzinach pobytu w miejscu dramatu sprzed 42 lat, gdzie były łzy wzruszenia, ale z drugiej strony także nadzieja, rozstajemy się z naszymi gośćmi z Poznania.

- Uff... Po 42 latach ciężko cokolwiek powiedzieć... Nareszcie doczekaliśmy się prawdy jak to było i gdzie to było. Jestem tutaj pierwszy raz... - mówi Piotr Gorzan. - Jestem wdzięczny panu Karolowi za to, że napisał artykuł z którego się dowiedziałem o tej historii, bo w Aeroklubie Poznańskim nie ma nic na ten temat - dodaje.

Z kolei wdowa po nawigatorze, pani Zdzisława nie kryła wzruszenia. - Jestem pod wrażeniem... Nigdy nie myślałam, że mając przeszło 60 lat znajdę się w miejscu gdzie mój mąż zginął... - powiedziała opuszczając miejsce śmierci swojego męża, miejsce które ujrzała po raz pierwszy... Po 42 lata od śmierci ukochanego mężczyzny.


Fot. (6x) K. Soberski, (2x) Leszek Olejniczak


Obszerne fragmenty tego artykułu po raz pierwszy zostały opublikowane 16 grudnia 2012 roku na portalu turystykalokalna.pl



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 24

  • 10
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 2
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 2
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 1
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 4
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 4
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 1
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB2ReklamaB3ReklamaB4
ReklamaA3