Ostatnio wspomniałem, mój dziadek Maks – wieloletni prezes Oddziału PTTK w Gnieźnie i przewodnik PTTK – zabierał mnie wielokrotnie na wycieczki obsługiwane przez PTTK. W większości wycieczki te rozpoczynały się od Gniezna, gdzie głównym punktem zwiedzania była katedra gnieźnieńska. Było to grubo ponad 30 lat temu, niemniej jako uczeń podstawówki zapamiętałem wiele ciekawostek związanych z tym zabytkiem. Kilkoma z nich – bardziej lub mniej znanymi – które najbardziej utkwiły mi w pamięci z opowieści dziadka Maksa, chciałbym się podzielić.
Katedra gnieźnieńska położona na Wzgórzu Lecha jest miejscem pięciu koronacji królewskich oraz pochówku świętego Wojciecha. Cała konfesja składa się ze srebrnego relikwiarza w kształcie trumienki spoczywającej na sześciu orłach, którą dźwigają postacie symbolizujące cztery stany: chłopstwo mieszczaństwo, duchowieństwo i rycerstwo. Na wieku trumienki znajduje się leżąca postać świętego. Ciekawostkę dotyczącą grobu męczennika stanowi pewna historia kryminalna.
W nocy z 19 na 20 marca 1986 r. doszło do włamania do katedry. Dziadek opowiadał mi, że złodzieje wykorzystali fakt, że w katedrze prowadzony był remont, do wnętrza weszli po rynnie jednym z okien odginając kraty. Po dostaniu się do konfesji za pomocą łomów i brzeszczotów zdewastowali ją wyrywając i odcinając pewne jej elementy. Sprawcy z sarkofagu ukradli srebrną postać św. Wojciecha, pastorał biskupi, poduszkę srebrną, trzy aniołki, odłamali też skrzydła sześciu orłom, a z wieka trumny oderwali fragment srebrnej blachy. Korpus figury świętego sprawcy ukryli w pryzmie piachu nieopodal katedry, resztę srebra zabrali ze sobą i przetopili. Ówczesna milicja za wskazanie sprawców wyznaczyła wysoką nagrodę pieniężną. Dzięki temu oraz intensywnej pracy operacyjnej udało się zatrzymać 3 sprawców kradzieży oraz ich zleceniodawcę i odzyskać przetopione srebro, figurę św. Wojciecha zaś przypadkowo znalazł pewien chłopiec grzebiąc nogą w piachu, w którym była ukryta. Ta ostatnia okoliczność ułatwiła proces dowodowy – po jej okazaniu z osobna każdemu z włamywaczy, każdy z ich przyznał się do popełnienia zarzucanego im przestępstwa sądząc, że pozostali go wydali wskazując miejsce ukrycia srebrnej postaci świętego i nie wiedząc, iż figura została zupełnie przypadkowo odnaleziona. Poza tym sprawcy w katedrze pozostawili łomy i brzeszczoty, gdzie na jednym z nich ujawniono ślady daktyloskopijne pochodzące od jednego ze sprawców, nadto ślady traseologiczne pozostawione przez spody obuwia włamywaczy pasowały do trampków znalezionych w ich domu.
Sprawa przez Milicję Obywatelską została niezwykle szybko wyjaśniona, w maju gotowy był akt oskarżenia i sprawa trafiła do sądu, na początku czerwca rozpoczął się proces, a w dniu 1 lipca 1986 r. zapadł wyrok skazujący. Wobec sprawców orzeczono długoletnie kary pozbawienia wolności (od 10 do 15 lat). Było to tempo niespotykane i wtedy i dziś (na razie nie zanosi się na to, aby rządzący chcieli zreformować obowiązujące procedury i wymiar sprawiedliwości, aby doprowadzić do tak szybkiego procedowania w procesach sądowych, niestety pomimo gołosłownych deklaracji zajmują się sprawami podrzędnymi z tego punktu widzenia). Srebrne elementy zwrócono Kościołowi, a przetopiony kruszec pozwolił na odrestaurowanie relikwiarza. Miałem wtedy 11 lat, niemniej opowieść dziadka pamiętam jak dziś.
Historia życia i męczeństwa św. Wojciecha utrwalona jest na Drzwiach Gnieźnieńskich. Jest to unikatowy zabytek romańskiej sztuki odlewniczej wykonany za panowania księcia Mieszka III Starego w XII w. Składają się one z dwóch nierównych skrzydeł, odlane zostały ze stopu miedzi, cyny i niewielkiej ilości ołowiu. Sceny z żywota świętego znajdują się na 18 polach. Jedna ze scen obrazuje napomnienie księcia czeskiego Bolesława przez św. Wojciecha, aby ten nie sprzedawał chrześcijan w niewolę żydowskim kupcom. Ciekawa jest ta scena, bowiem jak rozpoznać niewolnika chrześcijańskiego? Dziadek wskazywał na pewien szczegół – otóż obok Wojciecha znajdują się cztery postacie mające łącznie sześć nóg. Dwie pary należą do dwóch kupców, natomiast pozostałe dwie nogi po jednej należą do niewolników. W ten sposób pokazano na drzwiach niewolników jako osoby jednonożne.
Wierni i turyści przychodząc do katedry z reguły nie zwracają uwagi na pewne szczegóły, które na pierwszy rzut oka są niewidoczne. Katedra nie jest symetryczna, stojąc pod chórem i patrząc na płyty posadowione na posadzce nawy głównej widać, iż prezbiterium „ucieka” delikatnie w lewo. Dowiedziałem się o tym, gdyż dziadek oprowadzając wycieczki po obiekcie zawsze wskazywał na tę ciekawostkę. Zastanawiało mnie, dlaczego w ten sposób wybudowano świątynię, czyżby był to błąd budowniczych? Zresztą nie jest to wyjątek, bowiem wiele kościołów w Polsce i na świecie może pochwalić się tym mankamentem. Co jest tego powodem?
Wedle średniowiecznej symboliki każda świątynia chrześcijańska oznacza zarazem ciało ludzkie i wspólnotę wierzących oraz krzyż Chrystusa. Skoro prezbiterium kościoła oznacza głowę, a wspólnota Kościoła sama jest Ciałem Chrystusa, to skrzywienie osi prezbiterium wobec nawy głównej może odwoływać się do faktu, że Pan Jezus na krzyżu skłoniwszy głowę, oddał ducha. Jest to jednak mit. W źródłach podaje się, iż w średniowieczu z reguły zaczynano budowę świątyni od prezbiterium pozostawiając korpus naw do drugiego etapu, który następował często dopiero po kilkudziesięciu latach. Niemal wszystkie gotyckie katedry powstawały na miejscu swoich romańskich poprzedniczek. Te ostatnie rozbierano do fundamentów, ale nie całkowicie. Tak więc budując nowy chór długo jeszcze nie rozbierano starego korpusu naw, gdzieś przecież trzeba było odprawiać nabożeństwa. Dlatego fundamenty nowych naw kopano często na zewnątrz starych, wciąż funkcjonujących, na długo przed ich rozbiórką. I właśnie w tym newralgicznym momencie prac nader łatwo było popełnić drobny błąd, który ujawniał się dopiero po latach, ale wówczas nic już nie można było zrobić. Czy też tak było na przykładzie katedry gnieźnieńskiej, czy też powód rzeczonej krzywizny jest zupełnie inny?
Każdy wie, iż Wit Stwosz jest autorem i twórcą ołtarza w Kościele Mariackim w Krakowie, nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, iż jedno z jego dzieł znajduje się w katedrze gnieźnieńskiej. O tym dowiedziałem się też od dziadka. Chodzi o płytę nagrobną prymasa Zbigniewa Oleśnickiego usytuowaną pod chórem. Jest ona wykonana z czerwonego węgierskiego marmuru. Znajduje się na niej płaskorzeźbiony wizerunek arcybiskupa, który w lewej ręce trzyma księgę, a w prawej krzyż kardynalski. Sprawne oko dostrzeże, iż drzewiec, na którym znajduje się ów krzyż, jest uszkodzony, widocznych jest na nim kilka wyszczerbień poniżej trzymającej go dłoni prymasa. Z opowieści dziadka wynika, iż jest to pamiątka pobytu w obiekcie wojsk szwedzkich w czasie potopu szwedzkiego.
Wychodząc z katedry przy jej południowych murach znajduje się XVIII-wieczny, ważący prawie półtorej tony dzwon bł. Bogumiła. Skąd on się tam wziął? Otóż w 1945 roku katedrę trawił pożar, do czego przyczyniły się wojska radzieckie. Wówczas dzwon spadł z zawieszenia na ziemię i uderzając sercem o podłoże wyrwał głowicę. Od tego czasu tkwi w tym miejscu.
Idąc dalej od południowego skrzydła budynku natkniemy się na jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów Gniezna – pomnik Bolesława Chrobrego autorstwa Marcina Różka. Jest on wzorowany na pomniku postawionym w tym miejscu pierwotnie w 1929 r., który przetrwał do wybuchu wojny. Wówczas monument zniszczyli Niemcy, niemniej nie udało się im to za pierwszym razem. Dziadek opowiadał, że hitlerowcy początkowo chcieli zwalić postać chrobrego z monumentu za pomocą liny. Kiedy podpięli ją do pojazdu, chodnikiem szedł nietrzeźwy jegomość, który zobaczywszy działania Niemców krzyczał „Bolek, nie daj się”. Lina pękła bez uszkadzania pomnika, a ów podchmielony jegomość zaczął się śmiać, co rozwścieczyło niemieckich żołnierzy. Niemcy zamocowali kolejną, tym razem mocniejszą linę, niemniej usunięcie pomnika również nie udało im się, do czego z pewnością przyczyniły się okrzyki „Bolek, nie daj się”. Dopiero trzecia próba podjęta po przegonieniu niesfornego widza i przy użyciu liny stalowej doprowadziła do zwalenia postaci króla polskiego z postumentu. „Bolek poddał się”.
Wracając jeszcze do wnętrza katedry zauważyć trzeba, iż w jej nawach bocznych znajduje się wiele bardzo interesujących kaplic. Jedna z nich ma charakterystycznie pomalowane sklepienie, które jest płaskie. Autor malując je nadał mu złudzenie, iż jest ono półokrągłe. Oprowadzając wycieczki dziadek zawsze pytał zwiedzających o kształt tego sklepienia i przeważnie zawsze padała nieprawidłowa odpowiedź. Czy czytelnik wie, o którą kaplicę świątyni chodzi?
Fot. K. Soberski
Serwis pojezierze24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i opinii. Prosimy o zamieszczanie komentarzy dotyczących danej tematyki dyskusji. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe, naruszające prawo będą usuwane.
Artykuł nie ma jeszcze komentarzy, bądź pierwszy!