10 września 1939 r. na porannej mszy św. ks. proboszcz Maksymilian Scherwentke, nawoływał mieszkańców Żydowa i okolic do organizowania się w grupy samoobrony i brania do ręki tego, co kto posiada: broni, kos i innych przedmiotów nadających się do obrony „miasteczka” i stawiania oporu w walce z niemiecką bandą dywersyjną.
O niemieckiej agresji na Polskę obwieściły mieszkańcom Żydowa samoloty Luftwaffe, które 4 września 1939 r. w godzinach południowych przeprowadziły nalot bombowy na Gniezno. Celem bomb miał być dworzec kolejowy i położone w pobliżu koszary przy ul. Sobieskiego. Niepowodzenia na innych frontach spowodowały, że regularne oddziały Wojska Polskiego opuściły ten teren już 4 września. W Grodzie Lecha utworzono administrację zastępczą z inicjatywy proboszcza w kościele farnym pw. św. Trójcy, mjr. ks. Mateusza Zabłockiego Zabłocki, który przyjął na siebie nie tylko obowiązki kierownika administracji zastępczej, lecz zorganizował także Straż Obywatelską, która swym zasięgiem obejmowała cały były powiat gnieźnieński.
Mieszkańcy Żydowa patrzyli na to wszystko z wielką trwogą o swój przyszły los, lecz nie uciekali, ale pozostali w większości na miejscu. Zresztą przybywało do wsi wielu uchodźców z Poznania i powiatów nadgranicznych tak, że w Żydowie było tłoczno. Wobec zbombardowania dróg i kolei w okolicach Wrześni, cały ruch drogowy i kolejowy skierowano na Żydowo. Lecz i tu nadleciały samoloty z czarnymi krzyżami na skrzydłach, które zbombardowały linię kolejową i stację Czerniejewo, Żydowo i Gębarzewo, gdzie zginęli ludzi. Tylko cud sprawił, że żadna bomba nie trafiła bezpośrednio w dwór w Żydowie. Tymczasem rannych przenoszono do mieszkań prywatnych i tam udzielano im pierwszej pomocy. Wspomina Kazimierz Śmigla z Poznania:
Po wielu postojach w szczerym polu i po przeżyciu dalszych nalotów, przy uszkodzonych torach dotarliśmy do Żydowa, skąd nasza dalsza jazda z powodu zniszczonych torów stała się niemożliwa.
Dalsze przebywanie w wagonach na terenie rozbitego węzła kolejowego nie było wskazane, co spowodowało przemieszczenie całej [naszej – M.B.] rodziny do jednego z gospodarstw, gdzie zostaliśmy zakwaterowani w stodole. Właścicielem gospodarstwa była Niemka, będąca wdową z dwoma córkami. Pierwsze dni pobytu upływały na obserwacji wycofujących się małych oddziałów Wojska Polskiego […]. Poza tym zawierano znajomości z mieszkańcami, a młodzież wraz z rówieśnikami ze wsi penetrowała na stacji zawartość wagonów. Tutaj należy podkreślić, co zresztą szczególnie utkwiło mi w pamięci, że wagony były załadowane różnymi konserwami mięsni z przetwórni Braci Dawidowskich, takimi jak: szynka, słonina wędzona, gulasz i kiełbasa salami itp. Były też duże ilości skóry podeszwowej i skórzanej uprzęży dla koni. Wśród tej masy towarów znajdowała się amunicja do karabinów, ja również skrzynie z karabinami produkcji [Fabryki Broni – M.B.] w Radomiu.
Dochodziły wieści z różnych stron o grasujących bandach dywersyjnych złożonych z uzbrojonych kolonistów niemieckich, którzy byli dobrze zorganizowani – palili wsie i zabijali bezbronnych ludzi. Miejscowa ludność niemiecka czynnie włączyła się do walki z Polakami, wykorzystując chwilową nieobecność zmotoryzowanych oddziałów wojskowych. Było to widoczne w tych miejscowościach, gdzie Niemcy stanowili większe skupiska.
6 września hr. Jerzy Tyszkiewicz, ks. Maksymilian Scherwentke, przedstawiciele władzy samorządowej Żydowa z sołtysem Wojciechem Szalbierzem na czele i inni powołali do życia Straż Obywatelską. Jej zadanie polegało na pilnowaniu porządku, kierowaniu ruchem uchodźców, wyżywieniem ich i zakwaterowaniem oraz pilnowaniem mienia i życia mieszkańców przed grasującymi grupami dywersyjnymi. W skład Straży Obywatelskiej weszło 60 osób (w dniu rozpoczęcia walk do obrońców przystąpiło jeszcze ok. 20 osób spośród uchodźców). Obrońcy wybrali spośród siebie komendanta w osobie Walentego Śruby. Do komitetu kierowniczego weszli: Wojciech Szalbierz, Wojciech Nowak – sołtys poprzedniej kadencji, Kazimierz Pawlak, Franciszek Budzyński i inni.
Następnego dnia powyższy komitet wysłał do Gniezna, do ks. Zabłockiego, dwóch swoich przedstawicieli pp. Pawlaka i Budzyńskiego po broń i amunicję. Jeszcze tego samego dnia kilkudziesięcioosobowy oddział samoobrony uzbrojono w 15 (16) dubeltówek, 8 (12) karabinów, 6 pistoletów i około 1500 sztuk amunicji. Broń tę przydzielono obrońcom Żydowa, którzy przechowywali ją u siebie w domu.
Na początku września podczas obrony przeciwlotniczej w czasie nalotu na Wrześnię 1. i 2. bateria plot. 17. Dywizji Piechoty zestrzeliła bombowiec Heinkel He 111 z 53. Pułku Bombowego, który wylądował na polach Radomic, w pow. wrzesińskim. Członkowie Straży Obywatelskiej z Czerniejewa zabrali pozostawione w samolocie magazynki z amunicją od karabinów maszynowych, które następnie dostarczono obrońcom z Żydowa.
Do Żydowa tymczasem napływała coraz większa fala uciekinierów polskich z rozbitych transportów kolejowych, wśród których znajdowała się m.in. zwarta grupa kolejarzy i leśników z zachodnich obszarów Wielkopolski. Uciekinierzy ci w liczbie około kilkuset osób zakwaterowali się w klasach miejscowej szkoły (przy szosie, naprzeciwko kościoła pw. św. Stanisława BM) oraz w miejscowym dworze.
Na wieść o zbliżających się grupach dywersantów niemieckich od strony Wrześni, oddział wraz z przybyłymi uciekinierami – leśnikami udał się na przedpola Żydowa wzdłuż szosy prowadzącej do Wrześni.
10 września, we wczesnych godzinach rannych, do Żydowa dotarła wiadomość o zbrodniach niemieckich w Kłecku. W niedzielę na porannej mszy św. ks. proboszcz Scherwentke nawoływał mieszkańców do organizowania się w grupy samoobrony i brania do ręki tego, co kto posiada: broni, kos i innych przedmiotów nadających się do obrony „miasteczka” i stawiania oporu w walce z niemiecką bandą dywersyjną (Stanisława Scherwentke, matka ks. Maksymiliana, na skutek szoku, jakiego przeszła w dniu wkroczenia wojsk niemieckich do Żydowa, zmarła 16 września 1939 r. i została pochowana na miejscowym cmentarzu parafialnym).
Około godz. 10.00 wysłano na zwiad trzech ludzi na rowerach (według innych źródeł dwóch) dla stwierdzenia, kto atakuje wieś. W odległości 1 km od Żydowa w kierunku Wrześni obrońcy napotkali wojskowy patrol jadący motocyklem z przyczepką. Na dany przez Polaków znak patrol stanął. Po czym doszło do szarpaniny między Polakami i niemieckimi żołnierzami. Nieoczekiwanie siedzący w przyczepce trzeci żołnierz zaczął strzelać z karabinu maszynowego do walczących Polaków. Byli to: Mieczysław Pol (26 lat) i Nikodem Kosiński (25 lat), obaj z Poznania. Zwłoki obu zabitych zesunięto z szosy do rowu. Trzeci zaś Polak poddał się i został wzięty do niewoli.
Obrońców Żydowa podzielono na cztery grupy: pierwszy oddział obsadził drogę do Wrześni, drugi – do Kosowa, trzeci – do Jelitowa, a czwarty uzbrojony pododdział zajął stanowiska obronne w różnych punktach Żydowa (stacja kolejowa, dwór z zabudowaniami i rynek). W pierwszych dniach wojny stanowisko dowodzenia obrońców Żydowa mieściło się obok wiatraka należącego do Niemca Richarda Schnabla. Z wiatraka było widać doskonale całe przedpole walki i zbliżające się oddziały niemieckie. Pomyślano też o utworzeniu punktów sanitarno-medycznych.
W obronie Żydowa uczestniczyli także harcerze z X Drużyny Harcerskiej im. Tadeusza Kościuszki. Komendantem drużyny był nauczyciel Bolesław Werwiński. Wspierani oni byli przez harcerzy z ewakuowanych z Poznania rodzin kolejowych, którzy pełnili służbę łącznikowo-wywiadowczą wokół Żydowa na wszystkich drogach prowadzących do „miasteczka” oraz organizowali kwatery dla tych uchodźców. Kierownictwo Straży Obywatelskiej powierzyło kilkunastu harcerzom dostarczenie amunicji z rozbitych wagonów kolejowych na stacji kolejowej w Żydowie do stanowisk obrony i w razie potrzeby gaszenie pożarów (pomagali członkom ochotniczej straży pożarnej). Według niepotwierdzonych informacji harcerze z wagonów zabezpieczyli także sprzęt wojskowy. Podobno karabiny trafiły do Komitetu Obrony w Żydowie. Od pierwszych dni wojny na ich czele stał harcmistrz Stanisław Różycki, a od 8 września miejscowy fryzjer Władysław Jurkowski. W wagonach było także sporo żywności, którą harcerze rozdawali głodnym uchodźcom i miejscowej ludności.
O tym jak wyglądała współpraca harcerzy Żydowa i Poznania wspomina Kazimierz Śmigla:
Moja rola i chłopaków wywodzących się z poznańskich drużyn harcerskich [m.in. z Komendy V i VII Hufca – M.B.] polegała na stałym dostarczaniu amunicji do stanowisk ogniowych. Amunicję, a konkretnie mówiąc naboje karabinowe przenosiliśmy ze stacji w torbach brezentowych po maskach gazowych. […] Mimo dużego obstrzału i długiej drogi (dworzec-stodoła-rów-kartoflisko) transport opakowań woskowych z nabojami odbywał się bez zakłóceń, do czasu kiedy wokół stacji, a następnie zabudowań dworskich pojawili się niemieccy motocykliści wojskowi, którzy zaczęli stopniowo okrążać ten teren i zablokowali dalszy transport amunicji, której obrońcom do końca nie zabrakło, bowiem pewien zapas zgromadzono pod schodami knajpy w rynku, do której wchodziło się po paru stopniach żelazno-ażurowych.
Wśród obrońców, choć nie brali w żadnej formie czynnego udziału w walkach stoczonych w dniu 10 września w Żydowie z Niemcami, byli także hr. Jerzy Tyszkiewicz, na terenie Żydowa pełnomocnik ks. Zabłockiego, i jego 11-letni syn Leon Chełmicki-Tyszkiewicz. Ten ostatni tak pisze do autora artykułu:
Około 23 sierpnia [1939 r. – M.B.] zawiozłem rowerem do p. Szalbierza znajdującą się we dworze broń myśliwską. Nie wiem jaki był cel tej akcji. Byłem świadkiem, jak mój ojciec po ustaniu walk wrzucił do stawu w parku tylko swój rewolwer.
Krótko przed godz. 11.00 w odległości 1 km od Żydowa rozpoczęła się regularna wymiana ognia obrońców z oddziałem niemieckim. Oddajmy głos Kazimierzowi Pawlakowi z Żydowa:
Nadjechała zmotoryzowana kolumna samochodowa w liczbie pięciu samochodów, a na każdym z nich siedziało 8 żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału. Otworzyliśmy w kierunku Niemców ogień z przydzielonych dubeltówek i 2 karabinów. Ogień całkowicie zaskoczył niemieckich żołnierzy. Po chwili koncentracji Niemcy zaczęli nas silnie ostrzeliwać, jednakże z drugiej strony szosy zostali zaatakowani przez naszych kolegów. Widząc beznadziejność swojego położenia zaczęli się szybko wycofywać w kierunku Wrześni. Wycofując się zaczęli strzelać pociskami zapalającymi. Niedaleko naszych stanowisk stały dwa stogi ze zbożem, które zostały zapalone.
W trakcie walki poległ 16-letni druh Nikodem Pawlak spod Chodzieży. Z dala zobaczyliśmy podbiegających do Pawlaka Niemców. Później okazało się, że został ranny a Niemcy dobili go kolbami karabinów – dopowiada Władysław Śruba. W nierównej walce poległ także Andrzej Samolczyk (43 lata) kolejarz z Poznania i niezidentyfikowany obrońca.
Tymczasem nadjechała zmotoryzowana kolumna regularnego oddziału 262. Dywizji Piechoty (wchodziła w skład 8. Armii Wehrmachtu) i zajęła pozycję bojową około kilkaset metrów od Żydowa. Niemcy widząc, że mają do czynienia z zorganizowanym oporem, razili celnie obrońców gęstym ogniem z karabinów maszynowych i ręcznych i pociskami zapalającymi. W ten sposób stanęły w płomieniach najpierw dwa-cztery stogi folwarczne ze zbożem, potem chlewnia i wreszcie 9 budynków mieszkalnych. Na koniec wybuchł pożar w wielkiej drewnianej stodole (stała na otwartym polu) ze zbiorami Jana Junga, Józefa Guszczyńskiego i Wincentego Nowaka. Panika, jaka wybuchła wśród ludzi, utrudniała akcję ratowniczą. Jednak miejscowym strażakom udało się uratować od zniszczenia sąsiednie budynki, które zapalały się od już istniejących pożarów. Strzelanina przeciągała się.
Powołany komitet obrony Żydowa postanowił stawić zbrojny opór niemieckiemu okupantowi. Jednocześnie dwóch członków Straży Obywatelskiej Kazimierz Pawlak i Leon Pękala zwrócili się do Komitetu Obrony miasta i powiatu w Gnieźnie, prosząc o pomoc. Około południa nadjechał samochodem komendant Straży Obywatelskiej z Gniezna ks. Zabłocki w celu rozpoznania się z sytuacją na linii toczących się walk. Zabłocki, zdając sobie sprawę, że oddziały samoobrony nie mają żadnych szans w walce z regularnymi siłami zbrojnymi Wehrmachtu, udał się w kierunku wroga samochodem zaopatrzonym w białą flagę, z zamiarem podjęcia pertraktacji. Został jednak na szosie ostrzelany z karabinu niemieckiego. W jego obronie wystąpił natychmiast oddziałek tamtejszej samoobrony pod dowództwem hr. Jerzego Tyszkiewicza, który zaatakował placówkę Wehrmachtu i zabił 4 żołnierzy – informuje Jerzy Ślaski, autor książki „Polska Walcząca 1939-1945”. Nie jest wiadomo, skąd autor czerpał informacje na temat poległych żołnierzy niemieckich. Według relacji świadków taka akcja nie miała miejsca, a w każdym razie hr. Tyszkiewicz nie brał w niej udziału.
Mimo tych wydarzeń ks. Zabłocki sam postanowił kontynuować misję, choć został ciężko ranny w lewe przedramię. Z kolei swego szofera wysłał z powrotem do Żydowa z poleceniem natychmiastowego przerwania ognia przez obrońców i zatrzymania nadchodzącego z Gniezna oddziału ochotników (około 200 ludzi), który zdołał dotrzeć do lasu miejskiego. Pozostawiony swojemu losowi Zabłocki oddał się w ręce Niemców (jego dalsze losy i wieść o śmierci nie są tematem artykułu).
Cały ciężar dalszej walki z nieprzyjacielem spadł więc w większości na mieszkańców Żydowa. Wobec tego, że Niemcy otrzymywali stale posiłki, a obrońców Żydowa ubywało i brakowało im broni, około godz. 16.00 żołnierze 262. Dywizji Piechoty weszli do wsi. Tymczasem obrońcy i spieszący na pomoc Polacy rozpierzchli się w lesie miejskim, zacierając ślady swego udziału w walce. Hrabia J. Tyszkiewicz, na wiadomość o uzgodnieniu warunków kapitulacji, zatarł wszelki ślady pobytu wojsk polskich w dworze.
W walkach poległo łącznie pięciu obrońców, a kilku zostało rannych. W czasie walki opiekę nad rannymi obrońcami przejęta dyplomowana pielęgniarka, zatrudniona we dworze Walentyna „Tola” Roenspies. Pierwszym etapem pobytu rannych była oficyna, w której mieściły się biura majątku. Stamtąd ewakuowano ich w miarę możliwości do szpitala w Gnieźnie. Tak samo było kilku rannych żołnierzy Wehrmachtu, których odesłano do szpitala we Wrześni.
Po zdobyciu Żydowa, Niemcy, rozwścieczeni wielogodzinnym oporem, przeprowadzili dochodzenie, wzywając wszystkich jej mieszkańców, by z podniesionymi w górę rękoma opuścili swoje domy i udali się na „wygon” (tereny poza wsią w kierunku na Wrześnię). Oddzielono mężczyzn od tłumu i ustawiono w przydrożnym rowie; skierowano na nich karabiny maszynowe. Oddajmy głos Marcelemu Nowakowi:
Najstarszy rangą niemiecki oficer (kapitan lub major) przemówił do mieszkańców wioski: - „Kto mówi po niemiecku?”. Prawie połowa zebranych podniosła rękę. Po ustaleniu, że jest dużo uchodźców z Poznania, ustawiono ich w odrębną grupę. Potem oficer zwrócił się do miejscowej ludności i kazał wystąpić Niemcom. Wyszły dwie kobiety: p. Schnablowa i jej synowa. Oficer pytał je, jak dawno tu mieszkają. One odpowiedziały, że od urodzenia. Na zadane pytanie, czy Polacy robili im krzywdę, kobiety odpowiedziały, że żadnych przykrości nie doznawały, a współżycie z sąsiadami układało się zgodnie. Po sfotografowaniu wszystkich Polaków w grupach po 4 osoby, oficer Wehrmachtu kazał im iść do domów, polecając zachować spokój i lojalność. […]
Następnie oficer zapowiedział przeprowadzenie rewizji domów. Każdego Polaka ukrywającego się w domu kazał rozstrzelać. Po chwili powstały krzyki, lament mieszkańców, bo nie wszyscy ludzie z Żydowa przybyli na miejsce zbiórki. O stawieniu się na miejsce zbiórki nie wiedzieli mieszkańcy z ul. Czerniejewskiej, którzy zostali w domach.
Żołnierze niemieccy przetrzymywali miejscową ludność na Rynku od godz. 17.00 do 21.00. Dopiero wtedy kazali wszystkim mieszkańcom rozejść się do domów.
Z relacji naocznych świadków wiemy, że Niemcy zabierając jako zakładników ks. Scherwentke i Wojciecha Nowaka rozpoczęli dochodzenie w sprawie stawianego im oporu. Wszyscy solidarnie zeznali, w tym również mieszkańcy Żydowa pochodzenia niemieckiego, że opór stawiali strażnicy kolejowi lub uchodzące oddziały wojska polskiego, wycofujące się w kierunku Gniezna. Niemcy uwierzyli, tym bardziej, że żaden z poległych obrońców nie był stałym mieszkańcem Żydowa, i zwolnili zakładników, ale z represji nie zrezygnowali. Na szczęście nie doszło do kolejnej tragedii. Nazajutrz, 11 września, ks. Scherwentke i Nowak wrócili do domu.
W pierwszych tygodniach września 1939 r. Wojciech Szalbierz, polski sołtys Żydowa po zatrzymaniu przez Niemców został uratowany od śmierci dzięki mądrej obronie na śledztwie, znajomości języka niemieckiego, a także za sprawą miejscowych Niemców. Szczęśliwie doczekał końca wojny (zmarł 28 marca 1965 r., pochowano go na cmentarzu w Żydowie).
Więcej informacji na temat wkroczenia Niemców do Żydowa zawdzięczamy Stefani Musielskiej z d. Hoffmann – w 1939 roku miała 9 lat (zmarła 4 lipca 2020 r.):
Na początku wojny nasz dom się spalił i rodzice przenieśli się do chałupy pod strzechą, której właścicielem był niejaki Konior [Alojzy Koniar – M.B.]. Wkrótce Niemcy zrobili tam rewizję. Widocznie szukali starannie, bo [w słomie – M.B.] w stodole przy naszym domu znaleźli broń [dubeltówkę – M.B.] i wszystkich mężczyzn postawili pod mur. Pamiętam, że był tam Konior, stary Kapsa, syn Kapsy Kazimierz, jakiś ich krewny z Poznania i Bilecki. Naszego taty już nie było, bo był internowany. Staliśmy obok wtuleni w mamę, bo zanosiło się na egzekucję. Wtedy mama powiedziała do mnie: „Leć po panią [Heide] Reich”. Miałam stracha, ale wysunęłam się ostrożnie i pobiegłam. Była to oczywiście Niemka, ale przecież nasza sąsiadka. Zresztą wszyscy Niemcy, którzy mieszkali przed wojną w Żydowie, byli bardzo dobrzy. Ciągnęłam ją za rękę i prosiłam, aby się pośpieszyła, bo żołnierze mają już naszych sąsiadów na celowniku. Ona godziła się iść ze mną, ale powiedziała: „Czekaj chwilę, wezmę tylko chustkę”. Pamiętam, że leciałam jak wiatr i ciągnęłam tę kobietę za sobą, ile miałam sił, a ona podeszła do tych żołnierzy, złapała za karabin jednego z nich i powiedziała: „Nie wolno! Ja znam tych ludzi i nie pozwolę zrobić im krzywdy! Ten starszy człowiek był tutaj przez tyle lat sołtysem i zasłużył sobie na szacunek, a nie na taki los!”. Sytuacja taka trwała z pół godziny, ale w końcu kazali im się odwrócić od ściany, a ja nie zapomnę do końca życia ich twarzy, byli niepodobni do żywych.
W innym wypadku urzędniczka poczty p. Ziółkowska podrzuciła pod nogi kapralowi Wehrmachtu pistolet i ten posądził o to stojących w pobliżu kilku chłopców, między którymi był Józef Nowak. Im również groziła śmierć. Relację z wydarzeń, które miały miejsce zawdzięczamy Władysławowi Śrubie:
Przyznanie się urzędniczki […] do podrzucenia broni uratowało posądzonych od kary. Z kolei pomogli wyjść tej młodej kobiecie z opresji miejscowy ks. proboszcz Scherwentke i Wojciech Nowak, zeznając, że jej jako urzędniczce przechowującej pieniądze władze dały zezwolenie na posiadanie borni i w czasie bitwy nie robiła z niej użytku. Oglądali jej ręce i po zaświadczeniu Niemek, że mówi prawdę – puszczono ją wolno.
11 września Niemcy ponownie wkroczyli do Żydowa, kierując stąd akcją opanowania okolicznych terenów w kierunku na Czerniejewo. Dwa dni później zatrzymano pięciu zakładników: kierownika miejscowej szkoły Zygmunta Srokę, kierownika szkoły z Gębarzewa Franciszka Jankiewicza, Ignacego Zakrzewskiego, Wojciecha Nowaka i murarza Obera. Przetrzymywano ich przez kilka dni w pomieszczeniach pałacowych w Czerniejewie. Jednak nie wszyscy z nich mieli szczęście, by wyjść na wolność.
Wojciechowi Trzaskawce, po zakończeniu walk z Niemcami, nie udało się uciec do lasu. Był jednym z tych mieszkańców Żydowa, który został zabrany przez władze okupacyjne na zakładnika do dworu Jerzego Tyszkiewicza. Sam Trzaskawka, uczestnik powstania wielkopolskiego i obrońca Żydowa, tak wspominał początki burzy wojennej:
W dworze stacjonował sztab niemiecki. Co dobę [przed kilka dni – M.B.] zabierano nas po pięciu Polaków na zakładników, grożono nam, że kiedy padnie choć jeden strzał, to wszyscy zostaniemy rozstrzelani. Dodatkowe represje miały dotknąć również miejscową ludność. Ale mieszkańcy Żydowa rozumiejąc powagę sprawy nie próbowali strzelać. Dzięki ich obywatelskiej postawie uniknąłem niechybnej śmierci.
11 września 1939 r. ks. Scherwentke odprawił pogrzebowe modły liturgiczne, a miejscowa ludność pochowała na cmentarzu obrońców Żydowa (obwinięto wszystkich czterech prześcieradłami i złożono do wykopanego wspólnego grobu), których upamiętniono pomnikiem z tablicą (spoczywają w zbiorowej mogile). Na tablicy wypisano błędnie nazwisko Samolczyka (Samulski), który został trafiony pociskiem w głowę stojąc przy oknie w mieszkaniu Ludwika Musielskiego.
Fot. Mariusz Borowiak i ze zbiorów autora
Serwis pojezierze24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i opinii. Prosimy o zamieszczanie komentarzy dotyczących danej tematyki dyskusji. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe, naruszające prawo będą usuwane.
Artykuł nie ma jeszcze komentarzy, bądź pierwszy!