Udało mi się napisać trzy felietony (o pasji, ciekawostkach katedry gnieźnieńskiej i Diable Weneckim), ale zawsze na drugim planie pojawiała się postać mojego dziadka ze strony mamy (niestety już nieżyjącej) Maksymiliana Kozłowskiego. To za sprawą dziadka pasjonuję się historią i zabytkami – zbieram różne szpargały oraz wraz kolegami biegam po polach, łąkach i lasach z wykrywaczem metali, to z dawnych jego opowiadań pamiętam dużo ciekawostek o Gnieźnie i jego okolicach, które udało mi się przelać na papier (oczywiście elektroniczny, bo papieru moje opowiastki jeszcze nie dostrzegły), to za jego powodem jestem też członkiem PTTK i lubię też turystykę.
Teraz czas na przedstawienie jego postaci, oczywiście w takim zakresie, w jakim zdołałem to ustalić. Pomocne były ustne przekazy wujka Marka Kozłowskiego – jego syna i brata mojej mamy Ewy (pech chciał, że odszedł od nas zbyt wcześnie w grudniu zeszłego roku, ale przygotowując się do niniejszego felietonu zdążyłem wydobyć od niego co nieco), przydatne też są stare dokumenty będące w moim archiwum, częściowo sprawę ułatwia oczywiście internet. Niestety nie udało mi się pozyskać jakichkolwiek informacji o dziadku Maksie jako o wieloletnim działaczu PTTK ze strony gnieźnieńskiego oddziału tej placówki – pomimo dwóch moich próśb skierowanych do tej instytucji za pomocą Facebooka nie zdołałem uzyskać żadnych informacji, a szkoda, sam jako członek PTTK zachowałbym się inaczej…
Z dostępnych mi materiałów wynika, iż dziadek Maks urodził się w dniu 04.10.1909 r. w Kłecku. Był synem Władysława – robotnika i Marjanny z d. Rembowskiej. Miał braci Józefa i Franka. Młodość spędził w Kłecku. Ze świadectwa odejścia (ze szkoły) wynika, iż uczył się w katolickiej szkole powszechnej VII-klasowej w Kłecku, do której wstąpił w dniu 01.04.1916 r., zatem w wieku 7 lat. Szkołę tę ukończył o czasie w dniu 28.06.1923 r. Z zachowania uzyskał wynik dobry, z uwagi i pilności wynik dobry, a do szkoły uczęszczał regularnie. Był uczniem dobrym, bowiem z poszczególnych przedmiotów (nauka religii, język polski czytaniu, wysłowieniu się i w wypracowaniu, rachunki, geometria, geografia, historia, nauka przyrody, kaligrafia, śpiew i historia współczesna) uzyskał wynik dobry. Jedynie w gimnastyce szło mu nieco gorzej, bowiem uzyskał wynik dostateczny. Świadectwo podpisał nauczyciel Pudelewicz oraz inspektor szkolny Kurpko (Kuszko). Blankiet świadectwa szkolnego wydrukowany został przez J. B. Lange w Gnieźnie.
Nie wiem, kiedy dziadkowi po raz pierwszy wydano dowód osobisty, niemniej z tego wydanego w dniu 29.07.1933 r. wynika, iż miał on wzrost średni, twarz owalną, włosy ciemne, oczy niebieskie i nie posiadał znaków szczególnych. Już wówczas w wieku 24 lat wykonywał zawód urzędnika bankowego (to że dziadek pracował w banku, wiedziałem od zawsze).
Dziadek podlegał ubezpieczeniu społecznemu w Ubezpieczalni Społecznej w Gnieźnie. Z legitymacji ubezpieczeniowej dziadka wystawionej przez referenta ewidencji (z polecenia dyrektora) J. Tobolskiego w dniu 14.12.1936 r. wynika, iż już wówczas żonaty był z babcią Łucją (zmarła w dniu 13.12.1962 r., dziadek wszedł w drugi związek małżeński z babcią Jadwigą młodszą od niego o 6 lat). Od 1934 r. zatrudniony był w Komunalne Kasie Oszczędności Powiatu Gnieźnieńskiego (przed tym rokiem zaliczono mu jako miesiące składkowe 64 miesiące) i miesięcznie zarabiał od 200 zł w 1934 r. do 300 zł w 1939 r. Wówczas zamieszkiwał w Kłecku przy ówczesnej ul. Strzeleckiej 46/1. W tym czasie jego lekarzem rodzinnym był dr Domański, z którego pomocy medycznej korzystał 2 razy płacąc każdorazowo 20 groszy.
Gdy nadeszła wojna, dziadek nadal zamieszkiwał w Kłecku. W 1939 r. dziadek miał 30 lat i z uwagi na wiek nie rwał się do obrony Kłecka (obrona miasta w 1939 r. nazywana jest Wielkopolskim Westerplatte – to zagadnienie jest na inny felieton).
Gdy Niemcy w dniu 9.09. wkroczyli do miasta i nastąpiły aresztowania, ktoś doniósł na dziadka, że widział go z karabinem (nie wiem, czy faktycznie miał on karabin, nie da się tego obecnie ustalić). Dziadek dowiedziawszy się o tym, od razu wsiadł na rower i z drugim kompanem uciekli rowerami w Polskę w obawie przed aresztowaniem. Po zakończeniu kampanii wrześniowej nie wrócił do Kłecka wiedząc, co tam w czasie obrony miasta się stało (egzekucje mieszkańców za udział w obronie) i osiadł w Gnieźnie.
Warto zwrócić też nieco uwagi na jego lekarza rodzinnego. W czasie walk wrześniowych w Polskiej Wsi obrońcy zostali oni ostrzelani przez zbliżający się do Kłecka na rowerach oddział Niemców. W potyczce tej poległ 17-letni harcerz Sylwester Śliwiński, a dwaj inni zostali ciężko ranni. Wymiana ognia trwała około godziny, po czym – po wyczerpaniu się zapasów amunicji – obrońcy wrócili do miasta. Rannym harcerzom natychmiastowej pomocy udzielił wspomniany wyżej miejscowy lekarz doktor Julian Domański, któremu pomagała jego córka Helena – studentka medycyny. Jeżeli chodzi o opiekę nad ranną ludnością w czasie oblężenia w 1939 r., ze źródeł wynika, iż szczególna jest zasługa tego doktora i jego córki. Zorganizowano izbę chorych, w której pacjentami zajmowała się zasłużona dla Kłecka już nieżyjąca dr nauk med. Helena Bujarska wraz z ojcem Julianem Domańskim. Takiego oto lekarza rodzinnego wybrał sobie dziadek, który korzystał – jak wynika z zapisów w książeczce ubezpieczeniowej – z jego usług jeszcze w 1949 r.
Dziadek przed wojną był oszczędnym człowiekiem (jak to Wielkopolanin). W dniu 22.08.1936 r. założył sobie książeczkę oszczędnościową w placówce, w której pracował. Na czas jej założenia dysponował oszczędnościami w kwocie 1.373,75 zł. Dziadek systematycznie dokonywał z niej wypłat w kwotach po kilkadziesiąt złotych, ale także wpłacał na nią po kilkadziesiąt lub kilkaset złotych. Na dzień 24.08.1939 r., zatem przed wybuchem wojny, na koncie pozostała mu kwota 124,20 zł. Nie wiadomo, co się z nią stało – czy dziadek zdołał skorzystać z tych pieniędzy, czy też pochłonęła je hitlerowska pożoga.
W dziadek pracował całą wojnę w banku jako bankbeamter (urzędnik bankowy), jak wcześniej wspomniałem początkowo w Komunalne Kasie Oszczędności Powiatu Gnieźnieńskiego. Gdy Niemcy wkroczyli do Gniezna jej dyrektorem był niejaki Jenek, którego internowano w garbarni i który w zawierusze wojennej zginął gdzieś w obozie. W budynkach zamkniętej kilka lat wcześniej garbarni przy dzisiejszej ul. Okulickiego (wówczas ul. Grabskiego) Niemcy urządzili obóz przesiedleńczy, który dla wielu mieszkańców Gniezna i okolic stał się także miejscem początku ich wojennej tułaczki, a niekiedy także śmierci.
Przez ustanowione przez Niemców władze komisaryczne dziadek został zobowiązany do udania się do garbarni do Jenka po klucze od kasy, które ten winien mieć przy sobie w momencie internowania. Dziadek został wpuszczony do środka przez strażnika. Gdy dziadek opuszczał to miejsce, zmienił się wachman i nie chciał go wypuścić sądząc, iż jest on jedną z wielu internowanych osób. Dziadek znając język niemiecki wszczął dyskusję. W sprawie musiał interweniować niemiecki oficer, który ostatecznie zezwolił na opuszczenia przez dziadka garbarni. Drugi raz udało mu się ujść z życiem…
Jak wspomniałem wcześniej Maksiu od 1934 r. pracował w Komunalne Kasie Oszczędności Powiatu Gnieźnieńskiego. W trakcie okupacji zarząd kasy został przejęty przez niemiecką administrację miasta i funkcjonował ponownie jako Kreissparkasse. Dziadek był tam nadal zatrudniony, co wynika z adnotacji w książeczce ubezpieczeniowej. Na pewno pracował tam jeszcze w 1944 r., bowiem uwieczniono go na zdjęciu z października tego roku z okazji Sparwoche (tydzień oszczędzania). Fotografia jest o tyle interesująca, że Maksiu siedzący za swoim biurkiem po lewej stronie ma portret Adolfa Hitlera.
Po wojnie dziadek nadal zatrudniony był w bankowości. Po 1945 roku powiatowa KKO mająca swoją siedzibę przy ul. Lecha wznowiła działalność i Kreissparkasse wróciła do dawnej nazwy, ale została zlikwidowana (podobnie jak inne kasy w całym kraju) dekretem z 1948 roku. Od maja 1949 r. dziadek pracował w Państwowym Banku Rolnym Oddział w Gnieźnie, a od sierpnia 1953 r. w Narodowym Banku Polskim Oddział w Gnieźnie, gdzie po osiągnięciu wieku emerytalnego w dniu 1974 r. (ja urodziłem się rok później) przeszedł na emeryturę.
Dziadek działał również społecznie – był działaczem gnieźnieńskiego oddziału PTTK. W latach 80-tych ubiegłego wieku dziadek zabierał mnie jako młodzieńca na wycieczki PTTK-owskie, które zamawiały placówki oświatowe, a dedykowane były dla kolonii letnich dla dzieci i młodzieży lub dla różnych imprez dla dorosłych lub seniorów. Przyodziany w chlebak przygotowany przez babcię Wisię (drugą żonę Maksa) zwiedziłem piękne zakątki ziemi gnieźnieńskiej oraz chyba prawie cały szlak piastowski. Zwiedzone na tamten czas Biskupin, Ostrów Lednicki, Wenecja, katedra gnieźnieńska, zamek w Kurniku, Poznań, Ciechocinek i Toruń to miejsca, do których staram się wracać wraz z moją rodziną. Przypominam sobie wtedy opowieści, które snuł wycieczkowiczom dziadek.
Pamiętam też, jak dziadek zabierał mnie do ówczesnej siedziby PTTK (przy rynku, budynek obecnie chyba nie istnieje), gdzie czytał jakieś dokumenty. Ja chodziłem na zaplecze i z wielkiej drewnianej skrzyni, gdzie wyrzucane były m.in. koperty, odrywałem znaczki pocztowe, a później po ich oderwaniu przy pomocy wody lub pary wodnej, umieszczałem w klaserze (to temat na odrębną historię).
Obecnie wiem, że dziadek kilka kadencji był prezesem zarządu Oddziału PTTK w Gnieźnie (przeczytałem to dopiero po jego śmierci, jakieś 15 lat temu za życia babci Wisi z pewnej broszury wydanej przez to stowarzyszenie). Gnieźnieński PTTK nie raczył odpowiedzieć na moje zapytania dotyczące dziadka, niemniej pewnych informacji można uzyskać z internetu. Z tego medium wiadomym jest, że „17 września 1971 r. o godz. 19 w lokalu Oddziału PTTK przy placu Boh. Stalingradu 9 odbędzie się organizacyjne zebranie Klubu Turystyki Górskiej, na które wszystkich miłośników gór zaprasza Zarząd Oddziału PTTK w Gnieźnie”. Wówczas „17.09.1971 r. w lokalu PTTK zebrało się 13 miłośników gór oraz Prezes Oddziału Maksymilian Kozłowski i sekretarz Zbigniew Kąkolewski”. Zaaprobowano wówczas tymczasowy statut Klubu Turystyki Górskiej. Informacje te dowodzą, iż w latach 70-tych ubiegłego wieku dziadek był prezesem Oddziału PTTK w Gnieźnie. W tracie jubileuszu 85-lecia Oddziału PTTK w Gnieźnie odbytym w dniu 01.09.2018 r. wynika, iż osobę dziadka wspominano jako dawnego prezesa tego Oddziału PTTK.
Udało mi się też dotrzeć ostatnio za pomocą mojej uroczej kuzynki Anity (wnuczki Maksa) do pewnej „gnieźnieńskiej encyklopedii”. Wynika z niej, że dziadek przed 1939 r. i w latach 1945-1950 należał do Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, w latach 1951-1965 pełnił funkcję skarbnika zarządu PTTK Oddział w Gnieźnie, miał uprawnienia na język niemiecki (pamiętam, bo czasem oprowadzając wycieczki tylko w tym języku mówił). W latach 1967-1981 pełnił funkcję prezesa zarządu PTTK w Gnieźnie i oprowadził 3554 wycieczek. Uzyskał wiele uprawnień w zakresie turystyki, a także wyróżniony był wieloma medalami i odznakami turystycznymi. Dziadek był też społecznym opiekunem zabytków.
Dziadek zmarł w dniu 22.08.1999 r. (błędnie podaje się we wspomnianej „gnieźnieńskiej encyklopedii”, iż miało to miejsce dzień później), iż po długiej chorobie spowodowanej uprzednim upadkiem zimą na chodnik. Do czasu rzeczonego upadku był czynnym przewodnikiem PTTK. Zasługujesz Maksiu na pamięć jako mieszkaniec Gniezna i mój dziadek. Póki ona jest, pozostaniesz nieśmiertelnym…
Fot. z arch. M. Perlińskiego
Serwis pojezierze24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i opinii. Prosimy o zamieszczanie komentarzy dotyczących danej tematyki dyskusji. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe, naruszające prawo będą usuwane.
Artykuł nie ma jeszcze komentarzy, bądź pierwszy!