Rybieniec to mała wieś w gminie Kiszkowo w powiecie gnieźnieńskim, która słynie z pięknego dworu wybudowanego około 1910 roku przez ówczesnego właściciela tych dóbr Friedricha Wendorffa (dwór możemy podziwiać do dzisiaj) i kilku nierozwiązanych zagadek. Jedną z nich jest lokalizacja modlitewni, która znajdowała się w lesie niedaleko Rybieńca... Więcej zagadek o Rybieńcu znajdzie się w książce pt. „Magiczny Dwór Rybieniec” mojego autorstwa, która ukaże się w przyszłym roku.
Rybieniec – wieś na północno-zachodnim skraju gminy Kiszkowo (w powiecie gnieźnieńskim) wzmiankowana była już pod koniec XIV wieku, kiedy to jako jej dziedzice występują bracia Jan i Mikołaj Rybieńscy herbu Korzbok. W późniejszych wiekach wielokrotnie zmieniała swoich właścicieli.
W 1896 r. majątek zakupiła rodzina Mateckich z Gniezna, od których na początku XX wieku kupił ją Wilhelm Wendorff (właściciel pałacu w Mielnie w gminie Mieleszyn). W 1909 r. właścicielem Rybieńca stał się Friedrich Wendorff, który wybudował okazały dwór, stojący do dzisiaj. Wówczas też wieś zmieniła nazwę na Klein Rybno (po 1918 r. powróciła nazwa Rybieniec). I właśnie z osobą Friedricha łączy się kilka zagadek.
Według wspomnień mieszkańców, właściciel Rybieńca był dobrym gospodarzem i dobrym człowiekiem. Jak czytamy w książce „Dzieje ziemi kiszkowskiej” autorstwa Anny Frąckowiak i Bartosza Krąkowskiego (wydanej w 2014 r.):
„Najstarsi mieszkańcy wspominają właściciela majątku jako dobrego i pracowitego gospodarza. Często konno objeżdżał pola i sprawdzał, jak pracują ludzie. Wendorff dbał jednak nie tylko o swój majątek, ale i o swoich pracowników – mieszkańców wsi. W okresie jesienno-zimowym, gdy częściej chorowano, sprowadzał dla swej rodziny i swoich pracowników lekarza z Berlina. Opłacał także pobyt w szpitalu, gdy potrzebna była hospitalizacja. Nie było to często spotykane w tamtych czasach”.
Rodzina Wendorffa mieszkał w Rybieńcu do stycznia 1945 roku, gdy opuściła dwór i w wielkim pośpiechu wyjechała do Niemiec. Nigdy już nie powrócili do Rybieńca. I tym wiąże się pierwsze ciekawa historia…
Jak wspominała mi w 2016 roku pani Zofia Goździewska (rocznik 1921), mieszkanka Rybieńca, jak również później opowiadali inni mieszkańcy Rybieńca i Rybna Wielkiego, Friedrich von Wendorff był bardzo bogatym człowiekiem i kochał łowiectwo. Z tego względu, podczas jednego z polowań na kaczki na jeziorze Rybno Małe, wpadł na pomysł, by usypać na jeziorze wyspę, którą możemy podziwiać do dzisiaj!
Współcześnie powtarzana jest też legenda, że na tej wyspie ukrył część swoich skarbów, których nie zdążył w 1945 roku zabrać ze sobą do Niemiec (swój dobytek załadował na jeden wóz, którym uciekł). Może kiedyś ktoś te kosztowności odnajdzie?
Jak wspomniałem, Friedrich Wendorff uwielbiał polowania i z tego powodu w swoim lesie, leżącym około jednego kilometra na północny-zachód od Rybieńca (w kierunku na Jagniewice) hodował bażanty. Do dzisiaj na ten las leśnicy mówią „bażantarnia”.
Ale ten las ma inną tajemnicę związaną z właścicielem Rybieńca. Jak twierdzą mieszkańcy tej okolicy, w lesie znajdowała się… modlitewnia! Cóż to takiego? Była to polana o powierzchni około 2 hektarów, zlokalizowane w głębi lasu, przypominające ogród (na co dzień tym miejscem opiekował się ogrodnik Wendorffa). Było to miejsce z licznymi ścieżkami i drewnianymi ławami.
Friedrich Wendorff miał przynajmniej raz w tygodniu (zdarzało się, że częściej) przyjeżdżać z dworu w Rybieńcu do tego lasu – zawsze jeździł swoją ulubioną dwukołową bryczką, czyli dokartem. Bryczkę pozostawiał przy wjeździe do tego ogrodu, a sam przez kilka godzin spacerował i kontemplował. Ponoć to miejsce zachwycało Friedricha, urzekało i skłaniało do refleksji oraz zadumy. Być może w przyszłości miało to być miejsce wiecznego spoczynku Friedricha von Wendorffa.
Po co Friedrichowi taka modlitewnia? Nie można wykluczyć, że ród von Wendorffów miał „we krwi” budowanie tego typu „świątyń dumania”. Wystarczy tylko przypomnieć, że w Mielnie – gdzie znajdowało się rodowe gniazdo Wilhelma von Wendorffa – zbudowano kaplicę w kształcie rotundy (ostatnio zaś okazało się, że podobna „modlitewnia” jak w Rybieńcu mogła znajdować się też w przypałacowym parku w Mielnie).
Aury tajemniczości całej tej sprawie dodaje fakt, że mieszkańcy Rybieńca do dzisiaj twierdzą, że Friedrich Wendorff był masonem… I pewnie z tego też względu po Rybieńcu krąży opowieść, że w niektóre pochmurne noce można w tej wsi spotkać jeźdźca w kusym fraku i cylindrze… To ponoć duch byłego dziedzica, który po śmierci chciał spocząć w swoich dobrach ziemskich (co nie było możliwe) i teraz nawiedza te tereny jako zjawa...
Niestety, dzisiaj w tym lesie (zarówno w części zwanej lasem rybienieckim, jak i w części jagniewickiej – rozdziela je rów) nie można odszukać żadnych śladów modlitewni… Przyroda i czas - w styczniu minęło już 76 lat od momentu wyjazdu Friedrich von Wendorffa - zrobiły swoje…
Może nasi Czytelnicy mają jakąś wiedzę na powyższe tematy? Jeśli ktoś posiada jakąkolwiek wiedzą, a tym bardziej materiały (zdjęcia, dokumenty, rysunki, itp. związane z dworem w Rybieńcu lub okolicami) i chciałby się nimi podzielić, proszę o kontakt: e-mail: naczelny@pojezierze24.pl lub telefoniczny: 515-980-504.
Fot. z arch. K. Soberskiego, K. Soberski i D. Sypniewski
Serwis pojezierze24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i opinii. Prosimy o zamieszczanie komentarzy dotyczących danej tematyki dyskusji. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe, naruszające prawo będą usuwane.
Artykuł nie ma jeszcze komentarzy, bądź pierwszy!