ReklamaA1-2ReklamaA1-3

Dziecko we mgle. We własnym domu

Felieton14 kwietnia 2021, 11:45   red. Zbyszek Beling708 odsłon1 Komentarzy
Dziecko we mgle. We własnym domu
Zbyszek Beling - fot. arch. autora

I znowu błądzę niczym dziecko we mgle, zagubione i zalęknione, kurczowo trzymające się matczynego fartucha, bo nic nie rozumiem. O co chodzi? Wiadomo, znowu o pieniądze! Ale po kolei…

Przez ponad 120 długich lat myśli wszystkich pokoleń naszych rodaków ogniskowały się tylko wokół jednej sprawy, wielkiej idei – odzyskania niepodległości. Kolejne pokolenia ponosiły straszne ofiary, płaciły najwyższą cenę, byle tylko zrealizować swoje marzenie o wolnej Polsce. I – chwała im za to – dopięli swego! Po koszmarze II wojny światowej umysłami Polaków zawładnęła kolejna szczytna idea, a mianowicie odbudowa pełnej niepodległości i suwerenności – jak śpiewał bard – „bez sąsiadów pukających w ściany”. I to marzenie – chwała nam za to – również udało się zrealizować.

Mamy więc naszą wymarzoną Polskę, wolną, niepodległą, w pełni suwerenną i – mówiąc obrazowo – od co najmniej 30 lat jesteśmy we własnym domu. A jak ten dom wygląda?

Korzystając z przebłysku ciepła i słonecznej pogody, wsiadłem na rower i uskuteczniłem pierwszą w tym roku krajoznawczą wycieczkę. Uwielbiam ten środek lokomocji, podobnie zresztą jak wyjazdy o tej porze roku, kiedy brak liści na drzewach zdecydowanie poszerza pole obserwacji, panoramę. Niestety, z czasem zacząłem żałować, że uprawa trzymetrowej kukurydzy nie ograniczyły mi widoczności. Ujrzałem bowiem widoki, które ani nie były sielskie, ani anielskie. Szczerze mówiąc, to właściwie nawet nie wiadomo, jakie one były. Dziwne to, ale dopiero ten wiosenny wyjazd uświadomił mi w jak fatalnym stanie znajdują się zabudowania byłych folwarków. Nie do wiary, ale walące się chlewy, obory, owczarnie, folusze i lamusy z „tańczącymi dachami” to w zasadzie norma. Nie lepiej jest ze spichlerzami – niekiedy naprawdę bardzo starymi, bo pamiętającymi upadek I Rzeczpospolitej – gorzelniami, młynami, a nawet – o zgrozo – dworami i pałacami.

Jak to możliwe, że w kraju, który praktycznie przez 3 stulecia, od połowy XVII w. do 1945 r. był nieustannie najeżdżany – niszczony, palony i okradany dosłownie ze wszystkiego – dopuszcza się do sytuacji, że owe skromne pozostałości, które z dziejowej zawieruchy wyszły obronną ręką, ulegają bezpowrotnej dewastacji na niespotykaną wręcz skalę. I to w sytuacji, kiedy – jako rzekło się na wstępie – od co najmniej 30 lat jesteśmy we własnym domu. Proszę sobie wyobrazić, że problem oraz jego skalę naświetlił mi pewien sympatyczny autochton, a wszystko to zajęło mu zaledwie „długość wypicia jednego piwa”.

Otóż, jak się okazuje, ziemia była, jest i ponoć zawsze będzie w cenie. Stojące na niej zabudowania już niekoniecznie. Z grubsza wygląda to tak, że Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa zajmuje się wydzierżawianiem posiadanego areału oraz regularnym ściąganiem czynszu, na czym jej rola praktycznie się kończy. Dzierżawcy z kolei zainteresowani są jak najszybszym wyciśnięciem z arendowanej ziemi jak największych pieniędzy i jest to ich jedyny cel. Zabudowania gospodarcze – przestarzałe i niespełniające unijnych norm – są kulą u nogi zarówno jednych, jak i drugich. Tym bardziej, że jakakolwiek hodowla – poza specjalistycznymi (działającymi w obiegu zamkniętym) fermami czy chlewniami – jest nieopłacalna. Krótko mówiąc, państwo zadowolone, najemca zadowolony, a jednym marudzącym rowerzystą, kto by tam się przejmował!

Pewien mój znajomy, z którym podzieliłem się powyższymi spostrzeżeniami, nazwał to zjawisko – dość złośliwie zresztą – „repolonizacją zabytków”. Zasugerował, jakoby znikanie z wiejskiego krajobrazu w zdecydowanej większości pruskich kiedyś majątków było działaniem celowym. Na moje pytanie, dlaczego z krajobrazu miałyby zniknąć pałace, np. te znajdujące się przy trasie Gniezno – Września, nie potrafił odpowiedzieć. A dodajmy, że straszące pustymi oczodołami wybitych szyb i ulegające permanentnej dewastacji gmachy jeszcze stosunkowo niedawno miały swoich gospodarzy. Ale, ale… kto by tam płakał po byłych PGR-ach.  O partnerstwie publiczno – prywatnym też pewnie nikt nie słyszał.                                                                           

Na zakończenie, żeby nie rozstawać się w minorowym nastroju, chciałbym zaznaczyć, że mogę podać co najmniej kilka przykładów drugiego życia niektórych obiektów, całkowicie wewnątrz przebudowanych, zaaranżowanych na nowo, niezwykle klimatycznych i eleganckich, właścicielom których trudno znaleźć wolne terminy na organizację imprez nawet na przyszły rok. Tylko, dlaczego, na miłość Boską, jest ich tak mało?



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 73

  • 62
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 1
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 9
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 0
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 1
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 0
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 0
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Przeczytaj także

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB2ReklamaB3ReklamaB4
ReklamaA3