Pojezierze Gnieźnieńskie, a w zasadzie jeziora łączą mi się w myślach z lasem. Krajobraz bez lasu jest jakby ubogi. Las przyciąga, ma w sobie aurę, której nie można poczuć w innym miejscu. No i do lasu można pójść na grzyby!
Z pewnością są tacy ludzie, którzy w lesie czują się źle. No, wszak jest tu brudno, pająki, środowisko dzikie, nieucywilizowane. Jak zwał, tak zwał, jednak sporo osób lubi kontakt z lasem, lubi kontakt z przyrodą. Zbieranie grzybów daje znakomity pretekst do szwendania się po lesie. Nie po ścieżkach, nie pośpiesznie z miejsca A do miejsca B. Tylko tak spokojnie można zboczyć ze ścieżki, iść wolno, żeby rozejrzeć się może…
No rozejrzeć się przede wszystkim! Bez rozejrzenia się nie będzie w koszu grzybów. Prosta prawda, truizm, zawracanie głowy, wszyscy o tym wiedzą.
Przy tej okazji wyjaśnię, że uwielbiam zbierać grzyby. Uwielbiam!!! Zaraziłem tym rodzinę. W sezonie codziennie wychodzę zbierać grzyby. Codziennie, bo mam taką możliwość, a wiele zrobiłem, żeby tak było. Oczywiście nie był to cel główny, ale dziś jest nagrodą za trudy. Uwielbiam zbierać grzyby! Odziedziczyłem to chyba po przodkach, czy wyssałem z mlekiem matki. Mój ojciec Mirosław uwielbiał zbierać grzyby, choć nie miał ku temu dobrych warunków, mieszkając w wielkim mieście. Nie był kierowcą, nie miał samochodu, ani prawa jazdy, więc każda wyprawa na duże grzybobranie, była dla niego kłopotliwa. Mimo, to jak tylko mógł, to zbierał grzyby. Zdumiewał mnie, kiedy mimo że nie było sezonu, że pogoda niedobra, albo nie było odpowiednich miejsc, a on i tak przynosił grzyby, np. wracając z pracy. Oczywiście różne grzyby. Jakieś opieńki, gąski, zielonki, surojadki, olszówki, czy cholera wie jakie jeszcze. Zupełnie ich nie znałem, a co więcej, nie wierzyłem też, że to nadaje się do jedzenia! Nie nauczyłem się dobrze rozróżniać grzybów. Miałem może nieodpowiednie podejście, bo zacząłem metodą naukową, od czytania książek o grzybach. Tam niuansów było tyle, że zbieranie grzybów wydało mi się jak rosyjska ruletka - trafisz życie albo śmierć.
Hmmm. Cóż! Wbrew poważnym publikacjom i opiniom ekspertów, ojciec twierdził, że jakiś grzyb jest dobry, bo - „On go je od zawsze. Jadł jego ojciec, on też będzie go jadł i proszę mu nie marudzić, bo trzeba zrobić zalewajkę”.
No tak! Z faktami się nie dyskutuje. Fakty po prostu są. Tak więc tatuś przynosił np. olszówki, które są ponoć szkodliwe. A trzeba nadmienić, że przynosił ich nie pięć, czy piętnaście, ale całe torby. On twierdził, że olszówki są dobre, a ja chcąc, czy nie chcąc jadłem je smażone, albo gotowane w zalewajce. Jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje, ale dla mnie to niezbyt atrakcyjny grzyb. Chociaż widziałem go setki razy w dzieciństwie, to ich nie zbieram, bo nie rozróżniam olszówki od innych podobnych grzybów. A może wszystkie napotkane są olszówkami?
Tak, czy siak dzieciństwo moje upłynęło w pewnym sensie pod znakiem grzybów. Grzyby uwielbiała moja babcia Gienia, matka mojego ojca. Uwielbiała!!! Kupowała z biednej renty jeżeli nie mogła dostać w inny sposób. W czasach, jakby nie patrzyć, skromnych, w PRL-u kupowała grzyby, bo nie mogła ich nazbierać na betonowych ulicach miasta. No chyba, że akurat tatuś stwierdził, że idzie na grzyby. Jemu wystarczył pasek krzaków, nieużytek, jakiś zapuszczony sad, czy co tam innego, żeby przynieść grzyby. Grzyby więc jadłem od maleńkiego. Nie byłem ani wielkim fanem, ani przeciwnikiem grzybów. Ot, jedzenie jak jedzenie. Nie gustowałem tylko w zasmażanych, śliskich grzybach z cebulą. Do tego trzeba dorosnąć. Wtedy przypominały mi konsystencją i wyglądem brązowe ślimaki, widziane w ogródku. Wzbudzały obrzydzenie, ale jadłem.
- „Masz zjeść i koniec! Nie wybrzydzaj, bo nic nie dostaniesz! Ja, jak byłam mała, to jadłam spleśniały chleb i zgniłe ziemniaki, jak miałam szczęście, bo często i tego nie było!”
Takie wojenne historie z ust babci oczywiście motywowały mnie do tego, żeby zacisnąć zęby i przełykać wstrętne ślimaki, zwane olszówkami, maślakami, borowikami, czy podgrzybkami. Jednymi z ulubionych grzybów mojej rodziny były opieńki. No po prostu do dzisiaj mnie to zdumiewa! Ojciec przynosił reklamówki opieńków, kiedy już nie było niczego innego i był zachwycony. Moja matka zachwycona i moja babcia zachwycona. A to przecież tylko naręcze byle czego! I zaraz w radosnym nastroju zbiórka do czyszczenia – pewnie będzie zalewajka!
Zdu-mie-wa-ją-ce! Gdzie sens? Skąd ta ekscytacja! Takie psiary? No, ale cóż o gustach się nie dyskutuje.
Tak więc w dzieciństwie najadłem się tyle grzybów, tylu rodzajów grzybów, że powinienem być specjalistą. Zarówno w zbieraniu grzybów, jak i rozróżnianiu, ale nie jestem. Tatuś na grzyby nie zabierał nikogo, bo twierdził, że będziemy mu przeszkadzali. Ledwie ze dwa razy przez całe życie, miałem okazję być z nim na grzybach, ale i tak się zaraziłem. Lubię chodzić na grzyby. Po prostu lubię.
Spacer między drzewami, krzakami. Powolutku i po cichutku, jakbym się skradał. Jakbym był… może fotografem przyrody, bezkrwawym łowcą. Nie raz myślałem o tym żeby wziąć aparat fotograficzny i zrobić zdjęcia. I wiecie co? To mnie nie kręci. Owszem, niejednokrotnie miałem okazję zobaczyć zwierzęta w niezwykłych sytuacjach. Jakiś intymnych, albo po prostu pięknych. Wędrując po lasach i górach, spędzając czas w odludnych miejscach częściej pewnie, niż większość ludzi widziałem różnego rodzaju płazy, gady, ptaki i ssaki, także te chronione, albo te, uważane ze niemal wymarłe.
Spotkanie z nimi sprawiało mi ogromną frajdę. Bo chyba każdy chciałby zobaczyć na żywo zielonego dzięcioła, albo kruka, albo bociana czarnego, puchacza czy orła. Dotknąć salamandry, spotkać się z wilkiem, bobrem albo lisem albinosem. Jednak jakoś tak się dzieje, że przypadkowe spotkanie z nimi było super, ale polowanie na nie z aparatem już super nie było. Spotkałem mnóstwo zwierząt, a upolowałem ledwie kilka! Może nie miałem cierpliwości?
Tak więc zamiast chodzić z aparatem, kolekcjonować fantastyczne zdjęcia przyrody i zarabiać pieniążki, ja zbieram grzyby. Jeśli tylko mogę, to wychodzę na grzyby codziennie. Zajmuje mi to czasami pół godziny, czasem dwie. Po prostu nie wybrzydzam i idę do lasu kiedy tylko mam czas.
No, cóż. Grzyby są tylko pretekstem. W sumie nie przepadam za grzybami. No może trochę przesadzam, bo przecież jem, nawet przyrządzam, robię marynaty, grzyby suszone, zupy i sosy grzybowe, jakieś tam grzyby smażone, pieczone, ale nie jestem koneserem. Ot po prostu dla mnie grzyb, jak marchewka, przez całe życie był i do dzisiaj jest, natomiast zbieranie grzybów ciągle sprawia mi frajdę. Tu się przyznam ze wstydem, że tak naprawdę nie znam się na grzybach. Wiem, słyszałem, widziałem i brałem w tym udział, że olszówki się je. Tak! Jadłem olszówki, dużo olszówek i żyję. Jadłem ponoć szatany i żyję. Jadłem jakieś psie grzyby, których nazw nie spamiętałem i mam się dobrze. Teraz jednak zbieram wyłącznie grzyby – wstyd powiedzieć – popularne.
Zbieram wyłącznie grzyby sitkowe – podgrzybki, koźlaki, maślaki, prawdziwki. Nie zbieram żadnych grzybów, co do których miałbym wątpliwości, bo ich nie znam. Z tych trochę niezwykłych, czasem zbieram kanie, bo mam do nich wielki sentyment. Dawno temu, przemierzałem z plecakiem Jurę Krakowsko-Częstochowską i wspinałem się po tamtejszych skałach, schodziłem do jaskiń. Podczas jednej z wielodniowych wypraw w Dolinie Wiercicy, szedłem w raz dwoma przyjaciółmi. Było pięknie. Wyobraźcie to sobie: lato, młodość, zapach starego bukowego lasu, majestatyczne rzeźby skalne, ruiny zamków – słynnych Orlich Gniazd... My obładowani jak muły byliśmy, gdzieś na szlaku między Częstochową a Krakowem. Zdążaliśmy właśnie do urokliwych ruin zamku w Ostrężniku i po drodze spotkaliśmy wystający wysoko ponad trawy, kapelusz. Moi koledzy, bardziej zorientowani w temacie powiedzieli, że to jest kania.
Była jedna, więc postanowiono za mnie, że skoro nie jadłem kani smażonej w bułce, to muszę właśnie teraz spróbować i… Na małym ogienku w zaimprowizowanym leśnym biwaku, w rezerwacie Ostrężnik, latem 1992 r. smażyłem na menażce swoją pierwszą kanię. Bułki nie było, ani nawet jajka, ale była Jura i las, i biwak, więc kania zdobyła moje serce. Dlatego do dziś czasem mam ochotę zjeść kanię w bułce pomimo, że tak bardzo przypomina muchomora. Tak więc z grzybów blaszkowych zbieram kanie. A kani u nas jest zatrzęsienie. Po uszy, po dziurki w nosie! Łąki nadrzeczne i nieużytki wypełnione kaniami jak kwiatami. Latem i jesienią sterczą kapelusze piękne. Wielkie parasole, wysokie do kolon, do uda… U nas czasem na kanie można by iść z kosą i kosić grzyby, ale mnie wystarcza jedna raz na jakiś czas. W tym roku po raz pierwszy w życiu usłyszałem, że kanie można marynować. Wrzuciłem na próbę dwie sztuki do słoika. Wyglądają przedziwnie – ni to ośmiornice, ni to kawałki ryby… coś przypominają, ale nie grzyby. Jakie będą w smaku zobaczymy za kilka dni.
Tak więc zbieram grzyby, chociaż ich mało jem, chociaż nie jest to dla mnie wielki przysmak. Właśnie teraz tworząc ten tekst jestem na spacerze i zbieram grzyby. Włączyłem dyktafon, mówię i rozglądam się za podgrzybkami. Mam nadzieję, że uda mi się przekazać nieco z przyjemności, jaką czerpię z bycia w lesie?
Niestety pogoda jest znakomita, więc w niedzielę przez las przeszło mnóstwo ludzi. W związku z tym zbierania mam mało, a bardziej spaceruję. Czasem gdzieś pod krzakiem, gdzie ludzie nie dojrzeli znajduję mojego podgrzybka. Ale mimo to jest miło.
Chodzę na grzyby, lubię chodzić po lesie, ale nie lubię grzybiarzy. Nie tyle grzybiarzy, co zachowania niektórych z nich. Właściwie, to nienawidzę tego jak przynoszą do lasu swój cywilizowany świat. Jak niszczą to, po co przyszli. Jak krzyczą, rozrzucają śmieci, jak włączają głośniki, radia. Nie rozumiem takiego zachowania. Ci sami ludzie, którzy korzystają z dobrodziejstw lasu, którzy przychodzą do niego, bo jest czystszy i spokojniejszy, niż otoczenie w jakim mieszkają w mieście, przynoszą ze sobą brud, przynoszą zgiełk, przynoszą to, od czego chcą uciec. Podnoszą grzyby z zielonego mchu, a następnie rzucają w to miejsce niedopałek czy butelkę! Czy podnieśli by te grzyby, gdyby leżały pod porzuconą przez kogoś butelką?
Radio i muzyka też są w lesie nie potrzebne. Choć w lesie jest cicho, to przecież nie ma ciszy. Szeleszczą liście, skrzypią pnie i gałęzie, gwar ptactwa nie ucicha od świtu do zmierzchu. Wokół mnóstwo się dzieje! Boże, ileż to razy zdarzyło mi się, że prawie nadepnąłem sarenkę.
Młode sarny, te które jeszcze są przy matce, kryją się w legowisku. Instynkt każe im się nie ruszać żeby nie zostały dostrzeżone, a nakrapiana sierść znakomicie maskuje zwierzę. Jeśli nie zagłuszycie otoczenia hałasem, to możecie zupełnie przypadkiem dojść do młodej sarny na odległość metra! Jeśli będziecie cicho! Tylko wtedy usłyszycie dziwne odgłosy kruka, nie przypominające krakania. Stado warchlaków z lochą przebiegnie ścieżkę. Bogactwo czeka na łąkach i w lesie, o ile nie zostanie stamtąd wypłoszone.
Dlaczego ludzie tak głośno się zachowują? Może po prostu nigdy nie spróbowali wyciszyć się w lesie? Może nie zdają sobie sprawy, że kiedy spędzą godzinę czasu w ciszy, słuchając szumu liści, trzaskającej pod nogami ściółki, stukającego o pień dzięcioła, to będą się czuli lepsi, zdrowsi, wypoczęci. Mam nadzieję, że tylko tego nie wiedzą i trzeba im o tym powiedzieć.
Zachęcam Was zróbcie podobnie jak ja. Jeśli nie macie większego lasu w pobliżu, to idźcie na łąki, do sadów, do małych zagajników. Czy znajdziecie grzyby nie wiem, ale macie pretekst do tego, żeby spacerując wolniutko, spacerując w ciszy i samotnie odpocząć oraz po prostu pomyśleć. Pomyśleć o tych sprawach, które same przyjdą Wam do głowy w momencie, gdy te wszystkie rzeczy związane z „normalnym” życiem zostaną odłożone. Mnie przyszedł do głowy ten artykuł. A wam?
Pora wracać do domu i „normalnego” życia. Żegnaj lesie…
O nie! Do zobaczenia! Do jutra!
Fot. R. Herman
Serwis pojezierze24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i opinii. Prosimy o zamieszczanie komentarzy dotyczących danej tematyki dyskusji. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe, naruszające prawo będą usuwane.
Artykuł nie ma jeszcze komentarzy, bądź pierwszy!