ReklamaA1-2ReklamaA1-3

„Gdy wolnej Polski jeszcze nie było...”

Felieton11 listopada 2020, 17:00   red. Radosław Herman „Hermes”1639 odsłon
„Gdy wolnej Polski jeszcze nie było...”
Bezimienny grób żołnierski ze stuletnim drewnianym krzyżem na cmentarzu wojennym w Wiączyniu Dolnym -  fot. z archiwum ARCH-TECH Sp. z o.o. w Łodz

Narodowe Święto Niepodległości, jak co roku mnie zaskoczyło.  Aż nie chce mi się wierzyć, że świętujemy już niemal od trzech dziesięcioleci. Czyżbym był starej daty? Może, bo wychowałem się w czasie, gdy świętowano Święto Odrodzenia Polski. Jego data kojarzyła mi się z fabryką wypuszczającą ponoć - bo trudno to było potwierdzić w sklepach - słodkie obiekty marzeń każdego dziecka. Zakłady dziś, jak przed wojną noszące nazwisko pewnej luterańskiej rodziny, w czasach dla mnie najpiękniejszych miały oczywiście miano „22 lipca”. Choć ta epoka zupełnie słusznie minęła, to z pewną nostalgią wspominam tamte czasy.

Jedną ze spuścizn „komuny” jest zaskoczenie przy święcie 11 listopada. Może dlatego, że szkoła nie wyjaśniła mi w sposób jasny, co się wówczas wydarzyło. Odzyskanie niepodległości w 1918 r. było jakoś tak zaplątane w podręczniku, że nie wiadomo było skąd ta Niepodległość się wzięła. Nie rozumieliśmy, czy Polskę odzyskali bohaterowie, czy politycznie podejrzane „czynniki”. Z czasem poznałem i doceniłem walkę przodków o niepodległość. Nie nastąpiło to od razu, tylko stopniowo, ale najgłębsze refleksje wywołały u mnie pewne okoliczności. Szczerze mówiąc zupełnie niezwykłe okoliczności!

Było to pod koniec lata 2006 roku, kiedy zwrócono się do mnie o pomoc w sprawie zbezczeszczenia zwłok. Ta prośba zdumiała mnie, jako archeologa, ale także zaciekawiła. Okazało się, że chodzi o nieznany wcześniej pochówek żołnierzy. Wyruszyłem na miejsce, do lasu niedaleko Dąbrowy, wsi na wschód od Łodzi, na terenie Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Wraz z kilkoma osobami wspiąłem się na niewielkie zarośnięte wzgórze. Po drodze spotkaliśmy ślady okopów wojennych. Po około 150 metrach doszliśmy wreszcie na miejsce. Zobaczyłem niedbale rozrzucone hałdy piasku wokół nieregularnej dziury w ziemi, na dnie której leżały jakieś torby, worki, zamaskowane niedbale wrzuconymi gałęziami. Przypominało to wszystko nielegalny leśny dół śmietniskowy, ale to były pozory. W reklamówkach i workach odkryłem kości ludzkie!

Na miejscu trudno się było czegokolwiek dowiedzieć. Ponoć informacja o znalezisku wypłynęła ze środowiska poszukiwaczy militariów, tzw. „detektorystów”, ale archeologowi nie bardzo chcieli cokolwiek powiedzieć. Z czasem dowiedziałem się, że dół był „eksplorowany” przez dłuższy czas. Znalazca mogiły, a właściwie ohydny rabuś, wyniósł się za granicę. Natomiast sumienie ruszyło jego kolegów z „branży”. Oni to zobaczywszy jak wygląda mogiła, przekazali informacje o znalezisku dalej. Zastrzegli sobie anonimowość, bo bali się zarzutów o zbezczeszczenie zwłok.

Widok rzeczywiście mógł poruszyć sumienie. Był bardzo przygnębiający. Wstrząsający! Kości ludzkie upchane do zużytych reklamówek sklepowych i plastikowych worków. Zupełnie jak śmieci! Wrzucone na dno niedbałego dołu. Jak się okazało szczątki pozbawiono niemal wszystkich emblematów metalowych, wyposażenia osobistego i wszystkiego, co znalazca uznał za warte zabrania.

W przygnębiającej atmosferze rozpoczęliśmy badania archeologiczne połączone z ekshumacją szczątków żołnierzy. Po wydobyciu wierzchniej warstwy ziemi, gdzie oprócz toreb z kośćmi, piasek był mocno nasycony szczątkami ludzkimi, dotarliśmy do poziomów mniej zniszczonych. Udało nam się odkryć resztki szkieletów, dobrze zachowane skórzane buty, strzępy mundurów, nieliczne guziki, sporo łusek i nabojów w łódkach. Amunicja była typu Mosin, a więc armia carska. Dlaczego carska, a nie sowiecka lub polska?

Jak się okazało grób pochodził z czasów Operacji Łódzkiej, czyli bitwy, która toczyła się w pobliżu Łodzi jesienią 1914 r. Inicjatywę na froncie dzierżyli wówczas Rosjanie. Przygotowali oni wielką operację „Walec drogowy”, która miała doprowadzić do zajęcia Berlina i Górnego Śląska. Niemcy jednak rozszyfrowali zamiary wroga i uderzyli pierwsi. Ponad 200 tysięcy żołnierzy dwóch armii niemieckich zaatakowało trzy armie carskie liczące ponad 360 tysięcy ludzi. Wojna toczyła się na terenie Polski i po obu stronach walczyli Polacy. W armii niemieckiej m.in. Wielkopolanie i Ślązacy, a w rosyjskiej zmobilizowani tuż przed bitwą Łodzianie. Była to największa bitwa manewrowa I wojny światowej i jedna z najbardziej krwawych.

Straty wyniosły około 200 tysięcy zabitych, co oznacza, że statystycznie dziennie ginęło około 10 tys. żołnierzy, a więc 4 razy więcej, niż pod słynnym Verdun. W trakcie zmagań armia niemiecka przeprowadziła swój pierwszy „blitzkrieg”. Wciągu 6 dni przebyła z północy prawie 120 km, zdobywając przy tym w walce Włocławek, Kutno, Łęczycę i dochodząc aż pod Łódź. W czasie tej bitwy na drodze między Pabianicami a Łaskiem doszło po raz pierwszy do użycia samochodów pancernych. Rosyjskie pojazdy zatrzymały atak piechoty niemieckiej, osłaniając odwrót własnych jednostek. Zostały uszkodzone i musiano je „wynieść na rękach” z pola walki. Podczas okupacji hitlerowcy Łodzi nadali nazwę Litmannstadt na cześć generała Karla vo Litmanna, walczącego w 1914 r. pod Brzezinami. W tej bitwie sławą okrył się też Siemion Budionny, późniejszy marszałek słynnej 1 Armii Konnej. Ciekawostek związanych z Operacją Łódzką można przytoczyć wiele, wróćmy jednak do grobu żołnierzy.

Na podstawie amunicji i innych znalezionych drobiazgów udało się stwierdzić, że polegli należeli do armii carskiej. Nie ustaliliśmy do jakiej konkretnie formacji, choć wiele wskazywało na to, że mógł to być któryś z pułków syberyjskich. Prace były nieprzyjemne i emocjonalnie wyczerpujące. Towarzyszyli nam saperzy i urzędnicy. W kilkoro archeologów wgryzaliśmy się w ziemię powoli. Trzeba było nie tylko wydobyć szczątki żołnierzy. Chcieliśmy też jak najwięcej dowiedzieć się o okolicznościach ich śmierci. Wyznaczyliśmy więc precyzyjnie wykop, zdejmowaliśmy warstwę po warstwie, dokumentowaliśmy układ szczątków i profile wykopu. Na rozłożonych przy wykopie czarnych foliach powoli układaliśmy kości ludzkie - piszczele, kości strzałkowe, ramieniowe, udowe, żebra kręgi, miednice i czaszki. Dziesięć czaszek.

Amunicję zabrali saperzy, kości trafiły do trumien. Wraz z przedstawicielem urzędu Konserwatora Zabytków postanowiliśmy, że znalezione resztki wyposażenia zmarli żołnierze zabiorą w ostatnią drogę. Włożyliśmy je więc do trumien. Wreszcie wszystko trafiło do karawanu i następnie zawiezione zostało do chłodni. Tam miało czekać na pogrzeb. Świadkowie badań rozjechali się, las opustoszał.

Dla archeologów nie był to jeszcze koniec akcji. Gdy znikli przedstawiciele prasy, odjechali saperzy, urzędnicy i karawan, my kontynuowaliśmy pracę w kolejnym dniu. Za pomocą metod nieinwazyjnych zbadaliśmy okolicę. Rozszerzyliśmy nieco wykop w kierunku spodziewanej kontynuacji pochówku i odnaleźliśmy kolejne szczątki ludzkie. Spokojnie dokończyliśmy eksplorację i nieco dowiedzieliśmy się o tragedii, która rozegrała się w 1914 r.

Okazało się, że żołnierze zginęli w okopie. Zapewne w tym samym, w którym się bronili. Stąd duża ilość amunicji do broni ręcznej. Nie wykluczone nawet, że zginęli od wybuchu pocisku artyleryjskiego, bo znaleźliśmy nieco odłamków oraz fragment zapalnika. Przypuszczaliśmy, że poległych pochowali Niemcy, bo nie zostali ograbieni z ubrań i wyposażenia. Przede wszystkim mieli na sobie skórzane buty. Wróg potraktował ich z większym szacunkiem, niż pewien miłośnik militariów prawie sto lat później.

Kości wraz z wyposażeniem trafiły do pudełka, a później... do mojego samochodu. Cóż karawanu i oficjałów już nie było, więc trzeba było sobie jakoś radzić. O zmroku ruszyłem do kostnicy, ale nie dane mi było tam szybko dotrzeć. Po drodze otrzymałem wiadomość z domu - „Kochanie koniecznie przyjedź!”. Okazało się, że muszę zawieźć żonę do szpitala, bo... właśnie zaczęła rodzić. Ot, niespodzianka. Koniec i początek życia w jednym miejscu, czasie i wydarzeniu.

Żona nie wiedziała co wiozłem w bagażniku i lepiej jej nie powtarzajcie! Syn urodził się szczęśliwie 13 października 2006 r. Otrzymał na imię Szymon, zbiegiem okoliczności takie samo imię nosił prawosławny kapłan, który odprawił nabożeństwo nad grobami „naszych” żołnierzy. A jak historia się zakończyła? Po prostu pięknie.

Śladami Operacji Łódzkiej pozostają setki cmentarzy wojennych wokół Łodzi. Jeden z nich znajduje się we Wiączyniu Dolnym. Pochowano na nim około 8 tysięcy żołnierzy. Grób przy grobie. Mogiły zbiorowe i pojedyncze. Kwatery żołnierskie i oficerskie. Nad wszystkim dwa krzyże: łaciński i prawosławny. Cmentarz ufundowała rodzina łódzkich fabrykantów Sheiblerów, ale kompozycja nie wyróżnia żadnej z walczących stron, obok siebie spoczęli w ziemi.

Otrzymaliśmy nowy cel. Choć cmentarz jest zabytkiem, to mogliśmy pochować „naszych” żołnierzy, ale nie wolno uszkodzić istniejących grobów. Trzeba więc zrobić kolejne badania, tym razem możliwie nieinwazyjne. Wzięliśmy więc do rąk nasz magnetometr, a później jeszcze elektrody, żeby geofizyka podpowiedziała, gdzie można wykopać nową mogiłę. Znaleźliśmy miejsce w bardzo zaszczytnym miejscu, kręgu głazów oznaczających pochówek oficerów rosyjskich.

29 listopada 2006 r. na pogrzeb przybyła przeszło setka osób. Byli  to przedstawiciele władz samorządowych i rosyjski dyplomata w mundurze. Nabożeństwo poprowadził prawosławny biskup diecezji łódzko-poznańskiej. Skupione twarze, w rękach płonęły cienkie świeczki. Byli także poszukiwacze, a każdy trzymał kwiat. Dwie ciche trumny, na nich róże. Pieśni prawosławne i podniosły nastrój. Dziennikarz Michał Jagiełło, dobry duch tych wszystkich wydarzeń zatknął na grobie małą flagę Rosji i odczytał list, który otrzymał z Krasnojarska. Niezwykły nastrój...

A ja wtedy sobie myślałem, czy my na pewno chowamy Rosjan? W obu armiach zginęli Rosjanie, Niemcy, Ukraińcy, Litwini, Austriacy… i Polacy. Tysiące Polaków. Gdy spacerowałem po nekropolii w Wiączyniu Dolnym znalazłem nagrobki z polskimi nazwiskami po rosyjskiej i po niemieckiej stronie cmentarza.

Jeszcze nie było wolnej Polski, ale powoli wyrosła na ich krwi i na krwi innych Polaków. Operacja Łódzka rozpoczęła się 11 listopada, a niepodległość Polacy osiągnęli dokładnie cztery lata później.

Zachęcam do lektury artykułu dziennikarza Michała Jagiełły sprzed 13 lat: (Michał Jagiełło „Wielka bitwa pod Łodzią”, Gazeta Wyborcza, 7.09.2007)


Fot. z archiwum ARCH-TECH Sp. z o.o. w Łodzi



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 8

  • 7
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 1
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 0
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 0
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 0
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 0
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 0
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB2ReklamaB3ReklamaB4
ReklamaA3