ReklamaA1-2ReklamaA1-3

Dziecko we mgle. Morze, nasze morze… piwa

Felieton29 czerwca 2021, 11:45   red. Zbyszek Beling1072 odsłon
Dziecko we mgle. Morze, nasze morze… piwa
Zbyszek Beling - fot. arch. autora

Wszedł niby człowiek w ów zagadkowy wiek średni stabilny, posiadł mnóstwo doświadczenia i życiowej mądrości, a tymczasem niektóre wybory i zachowania ciągle pozostają na poziomie nonszalanckiego nastolatka. Krótko mówiąc, stary człowiek, a głupi!

O co chodzi? Chodzi o to, że kiedy tylko zniesiono antycovidowe obostrzenia, kiedy otwarto hotele i lokale gastronomiczne – to nic, że w ciągle jeszcze ograniczonym zakresie – natychmiast postanowiłem skorzystać z okazji i… zmienić klimat. Możliwość legalnego i bezpiecznego podróżowania była tak pociągająca, tak atrakcyjna i tak długo wyczekiwana, że wiele się nie namyślając, spakowałem najbardziej niezbędne przybory, odpaliłem auto i udałem się nad morze. Nad polskie morze… Kościelne święto, wydłużające weekend aż o 2 dodatkowe dni, wypad ten siłą rzeczy bardzo uatrakcyjniało.

Uwielbiam Bałtyk. Urodziłem się w Gdańsku, posiadam w Trójmieście i okolicy mnóstwo rodziny i znajomych, od najmłodszych lat jeździłem na kolonie do gdańskich Stogów, Stegny i okolicznych miejscowości. Ten sam kierunek wskazałem też własnym dzieciom i od dawna – niekiedy parę razy w roku – jeździmy rodzinnie nad polskie morze. Doszło do tego, że mamy już swoje ulubione miejscowości, plaże, hotele/pensjonaty, trasy spacerowe, smażalnie, a nawet… ulubione dania.

Nie przewidziałem tylko jednego, a mianowicie tego, że w ślad za mną – korzystając z tej samej okazji – ruszą inni, bracia, rodacy… Zupełnie też wyleciał mi z głowy stary, wakacyjny dowcip, mówiący, że jak wakacje, to góry i morze. Góry papierosów i morze piwa! Wkrótce miałem się o tym dosyć boleśnie przekonać.

Miłośnicy tychże używek całkowicie opanowali nadmorską miejscowość, zaanektowali ją niczym kolonizatorzy, narzucając miejscowym i przyjezdnym – czy to się komuś podobało, czy nie – swój nikotynowo-piwny styl życia. Dało się nawet zaobserwować mnóstwo prawidłowości. I tak, dopołudniowy pobyt na plaży wymagał minimum sześciopaku. Przy czym spożycie owych sześciu butelek/puszek, zawsze poprzedzone było intensywną instalacją systemu parawanowego, osłaniającego plażowiczów od niespodziewanego ataku z kosmosu (chyba?), jako że bałtyckie plaże w początkach czerwca do zbyt oblężonych jednak nie należą. Większość na owym sześciopaku kończyła okres dopołudniowego wypoczynku, aczkolwiek zdarzali się turyści wytrwalsi, którzy inicjowali dodatkowe wyprawy po „złote (kolor się zgadzał) runo”.

Obiadowi także towarzyszyła butelka – jedna zazwyczaj – piwa, z tym tylko zastrzeżeniem, że u mężczyzn zawsze, a u kobiet niekiedy. Wypoczynek popołudniowy był już nieco mniej intensywny, średnio wyceniany na… czteropak, a u zagorzalców oczywiście na tradycyjny sześciopak. Zwieńczeniem każdego dnia – jak to nad morzem – był zachód słońca. Zachód ów – z zadziwiającą wręcz precyzją – trwał… 2 piwa. Uczciwie jednak trzeba przyznać, że wytrawni sześciopakowcy rzadko kiedy widzieli ginące za horyzontem słońce. Nadmiernemu spożyciu złotego trunku towarzyszyły oczywiście wszystkie, wynikające z tego faktu konsekwencje, z tymi negatywnymi na czele. Nie chciałbym ich tutaj zbytnio uwypuklać, gdyż na to nie zasługują, mogę tylko powiedzieć, że rzadko kiedy można spotkać tylu husarzy, oddających mocz gdzie popadnie, w tym nawet na chronionych prawem wydmach.

I jakby tego było mało, w ogródkach kwitły piwonie, przyjemnym chłodem i klubową muzą kusiły piwnice, a i piwnie – tfu… pewnie – ksiądz coś przekombinował z mszalnym, bo całe kazanie mówił o jakimś Grzegorzu (Grzechu) i… winie. Parytetu ilości wypalonych papierosów w stosunku do określonego czasu dnia turystycznego nie udało się mi ustalić, ze względu na brak takiej jednostki w znanych mi układach fizycznych. I jeszcze jedno, o jodzie nikt tam nie słyszał!

I wtedy przypomniałem sobie co napisałem na temat turystycznej pasji (przyrody, historii, tajemnic, emocji… itp.) w poprzednim felietonie, zakląłem szpetnie po francusku – sacrebleu – czym wprawiłem w kompletne zdumienie znajdujące się w pobliżu osoby – chromolę to – dodałem po polsku – budząc jeszcze większe zdumienie – spakowałem się i wróciłem do domu. Nad morze wrócę, wrócę na pewno, ale dopiero jak się tam nieco uspokoi, najpiwniej – tfu! – najpewniej zimą.



Jak się czujesz po przeczytaniu tego artykułu ? Głosów: 127

  • 91
    Czuje się - ZADOWOLONY
    ZADOWOLONY
  • 19
    Czuje się - ZASKOCZONY
    ZASKOCZONY
  • 10
    Czuje się - POINFORMOWANY
    POINFORMOWANY
  • 7
    Czuje się - OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 0
    Czuje się - SMUTNY
    SMUTNY
  • 0
    Czuje się - WKURZONY
    WKURZONY
  • 0
    Czuje się - BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

Przeczytaj także

Daj nam znać

Jeśli coś Cię na Pojezierzu zafascynowało, wzburzyło lub chcesz się tym podzielić z czytelnikami naszego serwisu
Daj nam znać
ReklamaB3ReklamaB4
ReklamaA3