Jeszcze żadnemu Europejczykowi nie udało się zapuścić tak daleko w dziewiczą część kontynentu afrykańskiego, jak u schyłku XIX wieku geologowi z Trzemeszna koło Gniezna.
W listopadzie 1881 roku warszawski „Wędrowiec” donosił, że nieznany wówczas nikomu porucznik carskiej marynarki wojennej – Stefan Szolc-Rogoziński z Kalisza w kwietniu następnego roku zamierza wybrać się do Kamerunu, aby odszukać i zbadać legendarne jeziora Liba. Zarazem podróżnik kierował apel do śmiałków, którzy wspólnie z nim podjęliby trudy eskapady.
Ta wiadomość do tego stopnia zelektryzowała mieszkańców Warszawy, że wyznaczonego dnia w sali ratusza na placu Teatralnym zebrały się tłumy ciekawskich, pragnących poznać śmiałka. Wśród nich znalazły się tak znane persony, jak – uczony, geograf i publicysta Wacław Nałkowski oraz pisarze Henryk Sienkiewicz i Bolesław Prus. Młody porucznik, pragnąc zainteresować pionierskim pomysłem i przybliżyć tajemnice Kamerunu, tak przekonywał słuchaczy:
Moim zdaniem, nie każda zdobycz naukowa musi być opłacana krwawa daniną. Pół wieku minęło od czasu, kiedy ogromna część afrykańskiego lądu przedstawiała jeszcze zawikłany labirynt przypuszczeń, błędów geograficznych i zupełnie fałszywych pojęć o podzwrotnikowym kolosie. Jednakże nauka XIX wieku nie mogła poprzestać na średniowiecznych hipotezach. Wyruszyły więc zastępy uczonych, odkrywając niejedną połać lądu. Tak znikła zagadka po zagadce, ale wiele z nich dotąd jeszcze jest nierozstrzygniętych. Zawiera je część lądu ciągnąca się prawie bezpośrednio od brzegów zatoki Biafra do wschodnich jezior w kierunku równika. Jest to olbrzymia przestrzeń, równająca się co do wielkości obszarom Francji, Hiszpanii, Portugalii, Belgii i Holandii razem wziętych, a porastające do dzisiaj „tera incognito” w ścisłym tego słowa znaczeniu. Najnowsza bowiem mapa Afryki tyle o niej mówi, ile wyczytalibyśmy z ćwiartki białego papieru.
Wystąpienie Rogozińskiego przyjęte zostało z ogromnym aplauzem, czego dowodem były liczne zgłoszenia osób różnych profesji, pragnących uczestniczyć w dziewiczej podróży. Także kobiet. Los chciał, że najwierniejszymi współtowarzyszami podróży kaliskiego oficera zostali meteorolog i etnograf – Leopold Janikowski oraz geolog – Klemens Tomczek. Właśnie ten drugi był bardzo bliski Stefanowi. Rogoziński tak pisał:
Stosunków koleżeńskich w szkole [we Wrocławiu – M.B.] nie miałem prawie wcale. Jedynym przyjacielem był Klemens Tomczek. Z nim badałem to, co mnie nieodparcie pociągało: nowy świat nieznany.
Kim był ów Tomczek, który we wspomnieniach wyróżniany jest za swą skromność i pracowitość. Wiadomo, że urodził się 23 listopada 1860 roku w Trzemesznie. Rodzicami byli: ojciec Izydor Thomczek, który przybył ze Śląska około 1855 roku, by objąć posadę nauczyciela matematyki w Królewskim Katolickim Gimnazjum w Trzemesznie. Jednakże nękany przez zaborcę represjami zmuszony został opuścić miasto i podjął pracę w Królewskim Gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim. Matką była Albertyna (Albertina) z domu Rehfeld. Ukochany syn pobierał pierwsze nauki w szkole elementarnej w Trzemesznie i Ostrowie Wlkp. Wiadomo, że niezadługo potem Izydor zmarł.
Jednak „własnym staraniem” Klemens ukończył gimnazjum we Wrocławiu – tam poznał Rogozińskiego. Po maturze podjął studia geologiczne w zasłużonej Akademii Górniczej we Freibergu (Saksonia, Niemcy). Z niepełnych źródeł archiwum uczelnianego – zdaniem dr hab. Michała Jarneckiego – w których występuje Klemens Thomczek, wynika pośrednio, że trzemesznianin ich na pewno nie ukończył. Jak dotąd, w tej sprawie brak dodatkowych informacji. Jako młody naukowiec i geolog wykazywał duże zadatki na poważnego badacza. Dopiero propozycja gimnazjalnego przyjaciela miała ugruntować sławę obieżyświata z Trzemeszna.
Mimo licznych trudności 13 grudnia 1882 roku niewielki wysłużony stateczek żaglowy „Łucja-Małgorzata” – z konieczności pod francuską banderą z powiewającym na maszcie herbem Warszawy – z kilkoma śmiałkami na pokładzie, opuścił francuski port w Le Havre, obierając kurs na Kamerun (Afryka Środkowa). Oprócz wspomnianej trójki podróżników w wyprawie wzięli jeszcze udział Władysław Ostaszewski i Ludwik Hirszenfeld. Prawdopodobnie w trakcie wyprawy nastąpił jakiś konflikt, gdyż zarówno Szolc-Rogoziński, jak i Janikowski piszą o pięciu uczestnikach wyprawy, ale poza Tomczekiem nie wspominają żadnego z nich z imienia ani nazwiska. Po drodze podróżnicy zatrzymali się na Maderze (podstój trwał od 19 do 27 stycznia 1883 r., naprawa szkód na statku wywołanych sztormami), Wyspach Kanaryjskich, w Liberii i Ghany. Stateczek dopłynął do zatoki Santa Isabel przy wyspie Fernando Po u wybrzeży Kamerunu. Stamtąd, po kilu dniach, ekipa wyruszyła szalupą „Warszawianka” na stały ląd.
Tu też po 18 kwietnia 1883 roku Rogoziński zakupił teren od miejscowego przywódcy (na leżącej u wybrzeży Kamerunu, w zatoce Ambas, niewielkiej wyspie Mondoleh), który odsprzedał naszym rodakom teren – obecność białych na jego ziemi znacznie podnosiła prestiż wioski – pod bazę i miejsce na budowę stacji naukowej. Zaczątek polskiej kolonii w Kamerunie – jak pisze Marek Arpad Kowalski w powieści historycznej „Kolonie Rzeczypospolitej” – kosztowała kierownika wyprawy 10 sztuk materii, 6 strzelb skałkowych, 3 skrzynki ginu, 4 kuferki, 1 tużurek czarny, 1 cylinder, 3 kapelusze, 12 czerwonych czapek, 60 słoików pomady do włosów, 12 bransoletek i 4 chustki jedwabne.
Po tak szczęśliwym rejsie nastał okres kłopotów. Sztorm omal nie przekreślił dalszych planów wyprawy. Burza, szalejąca w zatoce Ambas, zatopiła najpierw „Warszawiankę” wiozącą instrumenty naukowe, a kilka dni później huragan rozbił „Łucję-Małgorzatę”. Mimo tych nieszczęść, przystąpiono do budowy stacji.
Według zamierzeń wyprawa miała trwać kilka miesięcy. Dlatego już 21 lipca 1883 roku Rogoziński z Tomczekiem wyruszyli w pierwszą wyprawę w głąb Kamerunu. Celem wędrówki było dotarcie do jeziora Liba. W tym czasie zbadali wyspy Balombi-ba-Kotta i odkryli katarakty na rzece Mungo. Dalej zwiedzili krainy Mango, Balunga i Bakundu. Lekceważąc ostrzeżenia króla Kumby, obaj śmiałkowie w towarzystwie afrykańskich tragarzy skierowali się w stronę tajemniczego jeziora M’Bu. Badania na tych terenach nieomal zakończyły się tragicznie. Okolice jeziora opanowane były przez słonie. Rozjuszone zwierzęta zmusiły Polaków do ucieczki. Rogoziński dość poważnie pokaleczył nogi i na jakiś czas musiał zaprzestać poszukiwań.
Za to Klemens Tomczek postanowił sam podjąć trudy dotarcia do jeziora M’Bu. Podróż tę, która przyniosła badaczowi z Trzemeszna sukcesy odkrywcze, tak on sam opisuje:
Wstąpiwszy zaraz na Bakundu na nowy zupełnie teren natrafiłem pierwszego dnia podróży niedaleko przed miastem Baczy [osada murzyńska – M.B.] na wyższy bieg rzeki Peteh, którą przechodziliśmy niejednokrotnie w pierwszych naszych podróżach. Nadzwyczajna ilość słoni, przepełniających te okolice, zmusiła mnie do ograniczenia pochodu na godziny południowe, podczas których kolosy kryją się w najchłodniejsze zakątki lasu. […] Przeszedłszy miasta Nake i Bari, leżące na północny zachód od Bakundu, przybyłem 26 września [1883 roku – M.B.] do szerokiej rzeki, nazywanej w tym miejscu przez krajowców jeziorem Meme. Dalsze badania doprowadziły mnie do przekonania, iż Meme i Batni-ba-Tamba (rzeka wpadająca do Meme z północnego wschodu) są wyższym biegiem tajemniczej rzeki, która łącząc się z drugą, dotychczas jeszcze nieznaną, tworzy na wschodzie Kalabaru owo olbrzymie ujście Rio del Rey.
Według Tadeusza Słabczyńskiego – znanego współczesnego geografa i historyka geografii, Klemens Tomczek odkrył jeszcze źródła rzek Mungo i Memeh. Zatem dokonania podróżnika z Trzemeszna były niezwykłej wagi. Jak dotąd bowiem żadnemu Europejczykowi nie udało się zapuścić tak daleko w dziewiczą część kontynentu. Fakt ten został odnotowany przez europejskie towarzystwa naukowe, zaznaczone na mapie wydanej przez Akademię Krakowską w języku polskim i niemieckim, jak również przez Instytut Geograficzny Justusa Perthesa w Gocie.
Jeszcze przed końcem 1883 roku Tomczek ze zdrowym już Rogozińskim wyruszyli w kierunku Ikaty, gdzie idąc po wschodnich zboczach całego prawie łańcucha gór, kierowali się ku morzu. Ten okres badawczy był szczególnie wyczerpujący. Obaj przeprowadzali pomiary, notowali obserwacje klimatyczne, prowadzili badania górskiego świata roślinnego i zwierzęcego. Ich uwagi i spostrzeżenia były w owym czasie najlepiej opracowanym materiałem przez europejskich podróżników. Uwieńczeniem wędrówki było dotarcie 27 grudnia 1883 roku do osady Bondżongo, w bliskiej odległości od oceanu.
Po krótkim odpoczynku, w styczniu 1884 roku Tomczek raz jeszcze wyruszył samotnie do Balombi-o-M’Bu (Jeziora Słoniowego). Na tych terenach przebywał przez cztery kolejne miesiące. Samotna wyprawa miała się dlań zakończyć tragicznie. W czasie marszruty zachorował na czarną febrę, najgroźniejszej, zaawansowanej postaci malarii. Będąc u kresu sił dotarł jeszcze do bazy w Mondoleh, gdzie 20 maja 1884 roku zmarł. Miał zaledwie 24 lata. Według zapisków Janikowskiego – współtowarzysza ekspedycji – Tomczek „zachorował nagle 11 maja. Rozwinęła się bardzo silna malaria i stracił przytomność”. W „Kaliszaninie” zamieszczono notatkę, że Tomczek zmarł na zapalenie wątroby. Wspomniany wcześniej tu Jarnecki pisze:
Z racji tropikalnego klimatu pochówek musiał odbyć się szybko, w ciągu dwóch dni, gdy tylko Janikowski sprowadził z Victorii trumnę. I tak na Mondoleh wyrosła szybko mogiła, którą ujrzał wracający z hiszpańskiej kolonii Rogoziński. „Spojrzałem dookoła – nagle zauważyłem po prawej stronie domu, u stóp dwóch palm […], nad brzegiem zatoki, niewielką mogiłę”. W korespondencji do „Kaliszanina” [z 2 grudnia 1884 roku – M.B.], podkreślił nieodżałowaną stratę, jaką poniosła wyprawa, oraz, że Klemens poległ jak żołnierz na wysuniętej placówce. Według relacji Leopolda Janikowskiego, Tomczek miał w ostatnich swych słowach pytać o Stefana. Ten zaś straty najbardziej zaufanej osoby nie mógł przeboleć do końca swego życia.
Mimo tak krótkiego pobytu w Afryce, jego dorobek naukowy jest znaczący. Pozostawił siedem rękopiśmiennych tomów notatek geograficznych, które po części opracowane zostały przez Rogozińskiego, wiele rękopiśmiennych map badawczych terenów oraz słownik jednego z plemion afrykańskich – tak zwany kumański. Jako korespondent „Dziennika Poznańskiego” zamieścił kilkanaście relacji z wyprawy na kontynent afrykański. Pisał również dla „Wędrowca” i „Kuriera Warszawskiego”. Z zagranicznych publikacji znana jest jedynie rozprawa „O handlu w Środkowo-Zachodniej Afryce” (Mitteilungen der Geographischen Gesellschaft im Hamburg), która ogłoszona została w niemieckim roczniku 1880-1881.
Zwłoki Tomczeka spoczęły na kameruńskiej ziemi. Według posiadanej przez nas wiedzy Stefan Szolc-Rogoziński kazał przewieźć żaglowcem w styczniu 1887 roku z Mondoleh szczątki przyjaciela na Fernando Po, gdzie mieszkał podczas drugiej swojej wyprawy. Dla prochów Klemensa znalazł nowe miejsce pochówku, w rozpadlinie dwóch skał, „w zmroku tropikalnych pni i lian, ponad świeżą kaskadą”.
Tymczasem trzeci z podróżników L. Janikowski, dotrzymując obietnicy danej przyjacielowi, w wielkiej tajemnicy przywiózł jego zwłoki do ojczyzny, które spoczęły na jednym z wiejskich cmentarzy – taką informację podali M. Zacharowska i J. Kamocki w katalogu do wystawy „Stefan Szolc-Rogoziński. Badania i kolekcja afrykańska z lat 1882 do 1890" (Muzeum Etnograficzne w Krakowie, 1984), opierając się na informacji zamieszczonej przez H. Tetzlaffa („Jeszcze o wyprawie Szolc-Rogozińskiego", Życie Warszawy z 27 lutego 1972 r.), który twierdził, że Tomczek został pochowany „po kryjomu na jakimś wiejskim cmentarzu w okolicach Radomska, gdzie proboszczem był przyjaciel Janikowskiego”. Miał wówczas powiedzieć (komu?), by informację o tym fakcie opublikowano dopiero po jego śmierci. Te „zabezpieczenia konspiracyjne” jeszcze bardziej okryły nimbem tajemnicy grób Tomczeka. W rzeczywistości Janikowski przywiózł w skrzyni kości Tomczeka z Afryki do Europy – w 1890 roku – które złożono początkowo w podwarszawskiej Zielonce.
W ostatnich dniach dziennikarz Pojezierza24.pl trafił na grób Klemensa Tomczeka, który znajduje się na… Starych Powązkach w Warszawie. Okazuje się, że prochy podróżnika z Trzemeszna spoczęły po śmierci Leopolda Janikowskiego (w 1942 roku) w jego mogile (kwatera 36, rząd 6, miejsce 29). Na nagrobku znajduje się napis, który zawiera dwa błędy. Podano błędnie jego nazwisko (powinno być Tomczek, a nie Tomczak). Napis podaje także, że umarł w Afryce na wyspie Mandoloch (powinno być Mondoleh). Wyjaśniła się zagadka miejsca ostatniego spoczynku jednego z najsłynniejszych polskich podróżników w XIX wieku.
Na nagrobku, pierwszym po lewej, znajdują się m.in. następujące inskrypcje:
Leopold Janikowski
1855 8-XII-1942 r.
Podróżnik, meteorolog, etnograf
I. wyprawa do Afryki 1882-1885
ze Stefanem Rogozińskim
i Klemensem Tomczakiem
II. wyprawa samotna 1887-1890
Klemens Tomczak
23 XI 1860 -20.V.1884
umarł w Afryce na wyspie Mandoloch
przywieziony przez
Leopolda Janikowskiego
spoczywa w grobie jego rodziny
Tymczasem ponad 100 lat od tamtych wydarzeń, czyli pierwszej i jedynej wyprawy Klemensa Tomczeka do Kamerunu, regionalista Władysław Majewski zaproponował wybudowanie podróżnikowi symbolicznego grobu na cmentarzu parafialnym w Trzemesznie. We wrześniu 1993 r., w 110. rocznicę kameruńskiej wyprawy naukowo-badawczej, odsłonięto pomnik; znajduje się w sektorze C (główna aleja na trzemeszeńskiej nekropoli). Ów subtelny grobowiec składa się z kamiennego fundamentu, na którym umieszczono dwa głazy z inskrypcjami oraz kompozycją metaloplastycznej roboty palmy.
Fot. Katarzyna Borowiak oraz Mariusz Borowiak i ze zbiorów autora
Serwis pojezierze24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i opinii. Prosimy o zamieszczanie komentarzy dotyczących danej tematyki dyskusji. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe, naruszające prawo będą usuwane.
Artykuł nie ma jeszcze komentarzy, bądź pierwszy!