16 kwietnia 1945 roku rozpoczęła się Operacja Berlińska - finałowa ofensywa II wojny światowej w Europie. Na drodze stała Odra i Niemcy na umocnionych pozycjach. „… przed nami rozpościerał się bezmiar wody: i rzeka, choć czasem trudno się było zorientować, gdzie jest koryto, i rozlewiska, które miały kilometr i więcej szerokości. Wiedziałem dobrze, co nas może spotkać – nie będziemy mogli ani płynąć, ani iść... nie ulegało wątpliwości, że warunki forsowania będą diabelnie trudne”. Zawsze należy być czujnym, bo przygoda pojawia się niespodzianie! Czy można rozwiązać zagadkę historyczną z czasów wojny podczas krótkiego wakacyjnego wyjazdu? Ruszyliśmy! Emocji było co niemiara i wątpliwości wiele, bo nie mogliśmy przygotować się odpowiednio, przegrzebać archiwów, analizować źródeł. Po prostu poszliśmy na spotkanie z tajemnicą… Mieliśmy nadzieję, że szczęście się do nas uśmiechnie.
16 kwietnia 1945 roku rozpoczęła się Operacja Berlińska - finałowa ofensywa II wojny światowej w Europie. W skład 1 Frontu Białoruskiego wchodziła 1 Armia Wojska Polskiego. Polacy dopiero co zdobyli Kołobrzeg, gdzie zginęło 1200, a rannych zostało 2500 żołnierzy. Teraz ich celem było przełamanie obrony niemieckiej nad Odrą w rejonie Siekierki-Gozdowice, gdzie mieli szturmować pozycje niemieckie osłonięte rzeką.
„Widziałem rzeki większe i szersze, ale to były tylko rzeki, a tu przed nami rozpościerał się bezmiar wody: i rzeka, choć czasem trudno się było zorientować, gdzie jest koryto, i rozlewiska, które miały kilometr i więcej szerokości. Wiedziałem dobrze, co nas może spotkać – nie będziemy mogli ani płynąć, ani iść... nie ulegało wątpliwości, że warunki forsowania będą diabelnie trudne” (J. Bordziłowski, „Żołnierska droga”, Warszawa 1972).
O poranku rozpoczęła się gigantyczna nawała ogniowa na pozycje hitlerowców, czyli przygotowanie artyleryjskie. Nie przyniosła ona szkód Niemcom, którzy wcześniej wycofali jednostki z pierwszej linii okopów. Pod Siekierkami polskie wojsko ruszyło przez rzekę. Choć wysiłek wojsk inżynieryjnych był heroiczny, to nie dla wszystkich wystarczyło środków przeprawowych. Zresztą i tak grzęzły one na płycinach, a czy w łodziach, czy w wodzie żołnierze pozostawali bezbronni. Tylko tumany zasłony dymnej częściowo osłaniały Polaków, ale nie chroniły przed ogniem zaporowym artylerii, ani przed kulami ze znakomicie wstrzelanych gniazd karabinów maszynowych. Ciemne wody Odry zabulgotały od kul i nabrały koloru krwi.
Ciarki na plecach i gęsia skórka na rękach miewam, gdy spotykam się z niezwykle emocjonalną i prawdziwą historią. Nazywam to dotykiem przeszłości i nie raz mnie to spotkało podczas Wakacji z Historią. Przygotowałem się przed wyjazdem do Gozdowic. Znacznie wcześniej zapoznałem się przebiegiem walk nad Odrą. Czytałem heroizmie saperów, którzy pod ostrzałem budowali most przez rzekę. O pierwszym słupie granicznym w Czelinie. Byłem w Muzeum Pamiątek Wojsk Inżynieryjnych 1 Armii Wojska Polskiego w Gozdowicach i Starych Łysogórkach oraz wśród tysięcy mogił żołnierzy polskich na cmentarzu siekierkowskim. Mimo to, dreszcz mnie przebiegał, gdy stałem w sierpniu nad brzegiem Odry. Huczało mi w głowie od emocji, wybrzmiewały głosy świadków, wyobraźnia podpowiadała dźwięki kanonady, krzyki żołnierzy... To był dopiero przedsmak kolejnych emocji. Pierwszy szok, jak uderzenie obuchem przyszło w zaciszu muzealnym, gdy ze ściśniętym gardłem czytałem wygnieciony list.
„(...) piszę w okopie kilka min rozerwało się nad głową lecz ucichło tylko nasza artyleria co chwila bije do niego. Dziś pójdziemy na Berlin i lada dzień skończy się wojna. (...)”* - pisał do matki 19-letni ppor Stanisław Kujawski. Czytając, to czułem niemal fizycznie jak bardzo się bał, jak mało miał nadziei, gdy 15 kwietnia pisał te słowa: „(…) dziś Was żegnam bo jestem pewny że tu zakończy się kres mego życia (…) proszę nie martwić się może wkrótce wasze życie poprawi się choć mnie nie będzie z wam lecz myślcie tak jakby mnie wcale z wami nie było. Całuję mocno (...)”*. Zginął 21 kwietnia.
Drugi wstrząs przeżyłem podczas badań na „Wzgórzu Bitewnym”, gdzie okopał się oddział Niemców, broniący dostępu do mostu w Siekierkach (niem. Zäckerick). Nieliczni, ale znakomicie zamaskowani i znający teren zatrzymali polskie czołgi, niszcząc kilka z nich. To były trudne badania ze względu na strome zbocza zarośnięte drzewami, krzakami, liczne wgłębienia po umocnieniach i lejach wybuchów, a na dodatek niebezpieczeństwo trafienia na niewypały. Aura miejsca podsycała emocje. Ciekawych znalezisk było sporo, jednak coś niepowtarzalnego przeżyłem, gdy wziąłem do rąk przeciwpancerny pocisk kal. 8,8 cm. Wystrzelono go z najlepszej armaty przeciwpancernej II wojny światowej. Jego zniekształcenie dowodziło, że trafił w polski czołg, ale odbił się od pancerza. Miał zabić, a jednak los zdecydował inaczej.
Historia walk nad Odrą nie dawała mi spokoju i nie raz rozmawiałem o tym z dyrektorem Muzeum w Gozdowicach Michałem Dworczykiem. Okazało się, że ma do rozwiązania ciekawą zagadkę. Natrafił na film z 1945 r., na którym widać uszkodzony metalowy most i pociąg, który razem z zarwanym przęsłem wbił się w dno rzeki. Po zaimprowizowanej przeprawie przechodzą ludzie, w tle szeroko rozlewa się woda, a dalej widać wzgórza. Michała dręczyło przeczucie, że to most w Siekierkach. Jak to udowodnić? Jak rozwikłać zagadkę? Dyrektor trafił już na pierwszy trop. W nagranej rozmowie z kombatantem, mjr Tadeuszem Chłopickim padło ważne zdanie, o tym jak żołnierz przechodził po zniszczonym moście, a w wodzie tkwił zatopiony pociąg. Wiadomo, że wiele mostów zniszczono i nie jeden pociąg wpadł do rzeki, ale od tego się zaczęło. Czy można by rozwiązać zagadkę historyczną podczas wakacji? Mieliśmy nadzieję i szczęście się do nas uśmiechnęło!
Dyrektor Michał Dworczyk, to znakomity człowiek, który zaraża entuzjazmem. Pomógł zorganizować Wakacje z Historią w Gozdowicach nad Odrą, wspierając wysiłki Wiktora Stusio i moje. Dzięki niemu znalazłem się na tropie zagadki mocno pachnącej przygodą. Mieć szczęście do ludzi to dar, czy przypadek? Nie wiem, ale czasem decyduje to o powodzeniu misji. Tym razem miałem szczęście do Michałów, bo na mej drodze pojawił się także Michał Kłos z Raciborza. Przeciwieństwo dyrektora - opanowany, cichy, jakby skrywał tajemnicę, a jednocześnie pełen zdecydowania i determinacji w czynach. Już przy pierwszej wymianie zdań przyciągnął uwagę. „Choćby nie wiem co, musiałem do Was przyjechać!”, powiedział swym niskim, nieco jakby załamującym się głosem i opowiedział nam niezwykłą historię.
Jego dziadek, Władysław Kłos urodził się 27 czerwca 1912 r. we wsi Bajkowce w powiecie Tarnopolskim (obecnie Ukraina). Kampanię wrześniową przeszedł wraz z 54 Pułkiem Piechoty Strzelców Kresowych. W Zbarażu w marcu 1944 r. przyjęto go na stan 2 Pułku Piechoty 1 Warszawskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Walczył w składzie 3 batalionu, którego dowódcą był kpt Mikołaj Romanowski. Władysław Kłos był żołnierzem niepokornym i nienawidził Sowietów, co może zablokowało jego awans. Do końca pozostał szeregowcem, ale oficerowie liniowi doceniali jego zdecydowany charakter i doświadczenie wojenne. Dowodził obsługą ciężkiego karabinu maszynowego i znalazł się też w zespole do zadań specjalnych. 15 kwietnia 1945 r. został ranny i trafił do szpitala. W historii tego człowieka ukrywał się trop zagadki, którą chcieliśmy rozwiązać. Kluczem okazało się połączenie szczegółów wspomnień z historią pułku. Według historyków 14 kwietnia 1945 r. 3 batalion otrzymał rozkaz rozpoznania walką pozycji nieprzyjaciela. Oznaczało to, że kilkudziesięciu żołnierzy miało bez żadnego przygotowania przeprawić się przez Odrę i zaatakować pozycje niemieckie oraz zdobyć przyczółek po drugiej stronie rzeki, a potem utrzymać go do nadejścia posiłków. Mission impossible!
Nasz bohater był w grupie posuwającej się wzdłuż mostu w Siekierkach. Dotarli do wyspy przy głównym korycie rzeki. Dalej most był zniszczony. Tam Polaków dostrzegł niemiecki samolot zwiadowczy. Starali się ukryć pod lokomotywą, która wystawała z wody, jednak kolejny samolot dymem oznakował ich pozycje, a następnie artyleria zasypała wyspę ogniem i żelazem. Naszemu bohaterowi towarzyszył Błażko (Błażej?) Jankowski. Do wojska poszli z jednej wsi i razem przeszli cały szlak bojowy, a teraz razem zostali ciężko ranni. Później wolno i w bólu pokonali kilkusetmetrowy, ostrzeliwany most. Błażko stracił czasowo wzrok, ale stał się podporą, dla przyjaciela. Oczy drugiego wystarczyły dla dwojga. - W swym nieszczęściu może wygrali los na loterii - powiedział Michał Kłos. Choć wojna skończyła się dla nich w Siekierkach, to ich nazwiska nie trafiły na żaden z dwóch tysięcy krzyży cmentarza siekierkowskiego. Razem trafili na wojnę i razem wyszli z jej piekła, wzajemnie zawdzięczając sobie życie. Nie wrócili na Kresy i zamieszkali obok siebie na „ziemiach odzyskanych” w Czerwonkowie w powiecie głubczyckim. Władysław Kłos zmarł 4.07.2009 r., pozostawiając spuściznę wspomnień swojemu wnukowi.
Nie potrafię oddać emocji, jakie mną targały, gdy słuchałem tej historii, ale nie umknął mi fragment o lokomotywie. Czy ta opowieść łączyła się z zagadką? Podekscytowanie poderwało mnie do działania. „Jedziemy na most!” - niemal krzyknąłem. Choć odległość była mała, to problemy spore - most był zamknięty, a Europa pogrążona w pandemii. Wyprawa za Odrę stała się niebezpieczna, bo niemiecka polizei nie przymyka oczu. Emocji i wątpliwości co niemiara, bo nie mogliśmy przygotować się odpowiednio, przegrzebać archiwów, analizować źródeł. Po prostu poszliśmy na spotkanie z tajemnicą, a naszym orężem była wiedza historyczna Michała Dworczyka, film na tablecie muzealnym, wspomnienia w pamięci Michała Kłosa oraz moje oko i niejakie doświadczenie.
Most kolejowy w Siekierkach składa się z dwóch części połączonych groblą, usypaną na wyspie. Łącznie prawie 800 m przeprawy. Część „polska” przebiega ponad rozlewiskami Odry, a część „niemiecka” nad głównym korytem rzeki. Obok sterczą betonowe filary i przyczółki drugiego mostu, który w czasie II wojny światowej służył pieszym i samochodom. Dużo czasu spędziliśmy na przyglądaniu się konstrukcji, zanim doszliśmy do przekonania, że w żadnym miejscu nie przypomina tej przedstawionej na filmie. Czy coś nam umknęło? Czy to koniec przygody? Jeden Michał przysiadł, gdzieś na wyspie, zatopiony w myślach. Drugi przywoływał wspomnienia rozmów dziadkiem. Mnie tknęło, żeby poszukać śladów. Z daleka widoczne były otwory i odpryski na betonowych filarach i ozdobnych przyczółkach mostowych. Wreszcie na wschód od wyspy dostrzegłem pojedyncze ślady pocisków na stalowych kratownicach mostu. Twarda stal wyglądała jak miękki plastik nakłuty ostrym narzędziem czasem przestrzelona na wylot, czasem tylko wygięta, nosiła niewątpliwe ślady walk. Część zachodnia przeprawy została po wojnie wymieniona, najprawdopodobniej dlatego, że wcześniej uległa zniszczeniu. To pasowało do naszej historii! Co jeszcze mogliśmy w tym momencie zrobić? Porównaliśmy układ wzgórz po polskiej stronie z panoramą przedstawioną na filmie i...
Tak!!! Trafiliśmy we właściwe miejsce! Radość, wzruszenie, ciary na plecach i ten niezwykły błysk w oczach Michała Kłosa. Zagadka rozwiązana! Na filmie z 1945 r. przedstawiono zniszczony most w Siekierkach i o ile wiemy, jest to jedyne takie przedstawienie. Michał Kłos trafił na miejsce, gdzie jego dziadek Władysław został ciężko ranny podczas walki o Polskę**.
Ta krótka historia nie oddaje wszystkiego, co nas spotkało. Z różnych przyczyn musiałem utajnić wiele pikantnych szczegółów naszej wyprawy. Nie martwcie się jednak, z pewnością zdradzę je przy ognisku na kolejnych Wakacjach z Historią. Tym razem na spotkanie przygody wyruszymy do Grudziądza.
* Pisownia oryginalna
** Niedługo później potwierdziliśmy jeszcze nasze ustalenia. Dzięki jednemu z inżynierów mostowych, który prosił o anonimowość, dotarliśmy do ważnych, m.in. niemieckich dokumentów archiwalnych
Serwis pojezierze24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i opinii. Prosimy o zamieszczanie komentarzy dotyczących danej tematyki dyskusji. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe, naruszające prawo będą usuwane.
Artykuł nie ma jeszcze komentarzy, bądź pierwszy!